16 października 2016

Ani nam witać się ani żegnać żyjemy na archipelagach...





...a ta woda te słowa cóż mogą cóż mogą książę

Herbert, Tren Fortynbrasa


Cześć, potworki. Dzisiaj nieco na poważnie.

Wróciłam na weekend do domu, oczywiście po słoiki i żeby się babcia  tak nie martwiła, że zginę w tym Poznaniu. Wróciłam niechętnie, wolałabym się umówić na imprezę, połazić po pubach, pograć w planszówki, albo choćby pouczyć się czegoś, pozwiedzać. A tak wylądowałam na ponurej, deszczowej wsi, i jedyne co uważam za przyjemne to bliskość natury – po dwóch tygodniach wśród betonu, szkła i 12-piętrowców mam niedobór drzew i kur.

Zapewne większość ludzi się zmierzi, że jestem taka niewdzięczna i nie chcę wracać do rodzinnego domku, tylko mi jakieś niegodne rozrywki w głowie. Zaraz wyjaśnię...

Nie chciałam wracać do domu, bo dopiero kształtuję swoje życie w Poznaniu. Nie mogę zostawiać go tak sobie na weekend bez opieki. Małych dzieci nie zostawia się samemu. Bo coś rozwalą.
No ale słoiki. Słoiki mnie przekonały.

Spotkałam się ze przyjaciółkami z gimnazjum i całego pierwszego etapu życia. W sumie dwie osoby, a wspomnień miliard, w końcu to jakieś 10 lat życia.

I wszystko, absolutnie wszystko mówi mi, że spaliłam o jeden most za dużo, by kiedyś tu wrócić.

Siedzę i gadam z dziewczynami. Każda z nas poszła nieco inną drogą.       Ja – liceum, studia w odległym mieście, plany żeby zostać "kimkolwiek, tylko nie nauczycielem" lub wybrać drogę naukowca.
Pierwsza przyjaciółka – liceum, studia w Bydgoszczy, wyraźnie nakierowane na pracę z dziećmi i kontynuację jej rodzinnej tradycji nauczycielskiej.
Druga przyjaciółka – kończy technikum, planuje pracę w banku i studia zaoczne.

Pamiętam nasze relacje z podstawówki i gimnazjum. Ja zawsze byłam tą, która stała z boku. Taki "syndrom pół metra". Często nie było mnie na zdjęciach. Nie miałam swojej "psiapsiółki" z ławki, nie przytulałam się do ludzi, nie zwierzałam ze swoich problemów, nie gadałam o chłopakach ze starszych klas z bandą innych dziewczyn, nie plotłam wianków – ogólnie rzecz biorąc, absolutnie nie mam typowego dla kobiet genu stadnego i nawyku "papużki-nierozłączki". Poza tym nauczyłam się nie ufać ludziom – ilekroć chciałam powiedzieć coś o sobie słyszałam, że jestem dziwna. To "dziwna" i "kujonka" szły za mną przez całe dziewięć lat edukacji. Dzieciaki są jak szczeniaki, takich krzywd nie zapominają.
Myślałam, że jestem przegrywem, i że nikt mnie nie lubi. W końcu jestem "dziwna". Mam niefajne hobby i nic nie umiem robić tak, jak inni.

W liceum sytuacja się odwróciła, nagle moje hobby było fajne i spowodowało, że zyskałam świetnych przyjaciół. Ba, nagle mogłam zachować swoją tożsamość i spokojnie trzymać swoje – teraz już tylko umysłowe – pół metra zdrowego odstępu. Nagle inność stała się fajna – znacie pewnie takie historie z własnego życia. Zaufanie do ludzi odzyskałam. Pod koniec liceum doszłam do momentu, gdy rozpłakałam się w czyjejś obecności, i wcale takie okazanie słabości nie zniszczyło mi życia ani samooceny – wręcz przeciwnie, dużo zmieniło (na może lepsze).
Przez całe liceum zmieniałam się, czasami mam wrażenie, że moje życie rozpoczęło się wraz z wyjazdem z rodzinnej wsi. Moim domem było miasto, mój styl życia dało mi miasto. Mój język i zainteresowania kształtowało miasto i przyjaciele z miasta.

Coraz bardziej oddalałam się od wsi i dawnych ludzi – w pewnym momencie spostrzegłam, że to już nie jest pół metra.
Nie znam ich radości i smutków życia codziennego; nie wiem, kto z kim się żeni; nie wiem, co nowego leci w telewizji, i która aktorka z kim się ożeniła. Nie czytam gazet, nie śledzę losu sąsiadów, nie gadam z paniami ze sklepu. Nie wiem, kto umarł, a kto się urodził.
Oni nie rozumieją mojego języka i moich pasji. Inaczej je odczytują. Cybermachina, puby? Ty chodzisz do takich miejsc? Planszówki, post rock, grunge? Sabaton to takie darcie ryja, tak? Post-rock, larp, fantastyka, konwenty? A więc nie chcesz mieć w życiu jakiejś logicznej i stałej pracy, tylko chcesz być jakimś polonistą? Ale jak to, po polonistyce nie trzeba być nauczycielem?

I nie piszę tego w kontekście rozgraniczania, kto jest fajniejszy, a kto mniej fajny. Ani trochę. Nie da się porównywać postaw życiowych i środowisk, które nie mają ze sobą prawie nic wspólnego...

Teraz poszłam na studia i z tego "pół metra" zrobiło się ponad 150 km.

Dzisiaj wróciłam na wieś i nic tutaj nie rozumiem. Może poza drzewem w ogrodzie stryjka, na które zawsze się wspinam. W rozmowach z ludźmi wolę za dużo nie komentować, żeby nie wywoływać niepotrzebnie kłótni – moje poglądy są kompletnie inne, sprzeczne, wyrosłe z innego gruntu, niż ich poglądy. Inni ludzie, inne programy, inne książki na nas wpływały. Inne środowisko. Mam zupełnie inny styl życia i światopogląd. Oni nie rozumieją rzeczy dla mnie oczywistych, i vice versa.
Żyjemy na archipelagach.

Chyba wiem, jak czuła się Ania Shirley, wracając ze studiów na wieś. Z tą różnicą, że ona kochała swój dom, i ostatecznie wróciła na zawsze do świata, w którym wyrosła, ja natomiast coraz bardziej widzę potrzebę pozostania w mieście – najlepiej właśnie w Poznaniu – i trzymania się głównie w gronie przyjaciół z liceum i nowych znajomych.

Słucham mewithoutYou i coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że dobrze zrobiłam uciekając stąd te trzy lata temu. Niektórzy nie chcą uciekać i nigdy tego nie zrobią – ja wybrałam jedyną dobrą dla mnie drogę. Może to przez doświadczenia z dzieciństwa, może przez taki charakter – nieważne.

Stare kontakty zachowam, bo są sympatyczne, bo są wieczne – nie chcę tracić czegoś budowanego przez tyle lat. Ale o ile wcześniej czułam się bardzo dziwnie z tym moim niedopasowaniem do wsi, teraz chyba pogodziłam się z faktem, że nasze drogi się rozeszły. Koniec z porównywaniem się i dziwieniem, myśleniem "Co powiedzieliby o mnie dawni znajomi?"
No i wreszcie koniec z ludźmi, którzy traktują mnie jak gorszą, bo poszłam na polonistykę, oraz ludźmi, którzy upokarzają się przede mną, bo "ty taka inteligentna jesteś, ja tego na pewno bym  nie zrozumiał...". Koniec, bo nie będę tu za często wracać, i coraz częściej myślę o Poznaniu jak o domu.

Taki ze mnie zły i nierodzinny człowiek.



PS. Ekhem, nienachalnie zapraszam na fb :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz