Jest sobie w Poznaniu taki sklep. Nie tak łatwo go znaleźć, szczególnie że nazwa jest myląca, więc nawet jej nie podam. Najprościej iść ulicą Święty Marcin i tuż, tuż przed Galerią MM (albo inaczej “prawie najpaskudniejszym budynkiem w Poznaniu”) przejść na lewą stronę ulicy i rozglądać się uważnie po podwórkach. Można zauważyć reklamy sklepu “Cud”, zwisającą tablicę z narysowaną różdżką, albo wystawkę przeróżnych “magicznych” przedmiotów i książek. Wtedy należy wejść w bramę i nie przestraszyć się lokalnego folkloru, który czasami ją zajmuje.
Oczywiście, nie o sklep “Cud” mi chodzi, bo na szczęście zabobonna nie jestem – po prostu obok znajduje się mała księgarnia-komis z fantastyką, przecenionymi książkami, mangami, komiksami, których nie da się dostać gdzie indziej, planszówkami i przeróżnym towarem, który zachwyca dość specyficzną grupę ludzi. Zapewniam, jeżeli ktoś mówi Wam, że jakiś komiks jest dostępny tylko na allegro, albo że jakiejś książki od dawna już nie wydają, tam zapewne obydwa będą spokojnie stały na półkach i przeczyły powszechnym prawom rynku.
Poznań skutecznie nauczył mnie olewać Empik i inne wielkie sieciówki sprzedające książki dla mas. Chodzenie po małych księgarniach jest o wiele bardziej interesujące, zapewnia możliwość zapoznania się z nowymi trendami, niszowymi wydawnictwami i dużą uwagę ludzi w nich pracujących, którzy sprawiają wrażenie jakby przeczytali absolutnie każdą wystawioną na półce książkę a z połową autorów niedawno rozmawiali.
Podobnie w owej księgarni-komisie – facet ogarniający cały interes na pewno nie przepuści okazji, żeby pogadać z kolejnym klientem. Na stosunkowo małej przestrzeni (w końcu to kawałek starej, zabytkowej kamienicy) poukładane są masy książek i komiksów. Wejście oznacza z góry zniknięcie dla świata na jakieś pół godziny. Czasami przychodzę tak sobie – popatrzeć, porobić plany na zakupy w przyszłym miesiącu, zobaczyć czy coś nowego nie wpadło. Czasami mam jasno wyznaczony cel – okey, chcę nową książkę, a że zasłużyła, to idziemy! Albo: mam beznadziejny humor i absolutnie nic mnie nie cieszy – całe szczęście że książki cieszą mnie zawsze. Co pewien czas kupuję kolejną mangę do wolniutko rozrastającej się kolekcji (zbieram Hellsing). Niestety, jak się domyślacie, takie wyjścia rzadko kończą się na jednej książce. Ja jestem szczęśliwa gdy kończą się na 40 zł…
Muszę przyznać, że mam sentyment do PRL-u. Nie wiem, jak Wy, ale ja jako dziecko czytałam głównie książeczki po moich rodzicach – stare podręczniki do podstawówki, książeczki dla dzieci i młodzieży, wierszyki… Można powiedzieć, że więcej wspólnych lektur mam z moją mamą niż z rówieśnikami, a Harry Potter nigdy nie był tak fajny jak pan Samochodzik albo Tomek Wilmowski. Znam nawet wierszyki na 1 maja albo Dzień Zwycięstwa, a sporo historii znam w wersji stanowczo przekłamanej przez nasz drogi poprzedni ustrój. Nigdy nie powiedziałaby, że w PRL-u było lepiej, ale mogę powiedzieć: Książeczki dla dzieci z tego okresu są prześliczne. I po prostu inne niż współczesne. Inaczej rysowane, z innym przekazem, o innym świecie. Sama myślę, że dzieciom najlepiej mieszać epoki stare i nowe, bo to buduje ciekawą wrażliwość i lepszą znajomość świata.
Zresztą, popatrzcie sami jakie ładne rzeczy znalazłam:
Zawsze lubiłam bohaterów. Tych z amerykańskiej popkultury nie znałam (do dzisiaj są dla mnie zjawiskiem dość zabawnym), bohaterami byli więc dla mnie podróżnicy, odkrywcy, wynalazcy, żołnierze, ci ludzie o których pisali Szklarski i Verne, ci którzy walczyli z niebezpieczeństwem swoim doświadczeniem, rozumiem i patriotyzmem – bywali wyidealizowani i naiwnie napisani, często propagandowi (przeczytałam nawet Opowieść o prawdziwym człowieku), ale dziecku zupełnie to nie przeszkadzało. O takich ludziach jest też ten komiks – zresztą spójrzcie tylko na tę kreskę – tak można by zilustrować Hansa Klossa.
Komiks zauroczył mnie jeszcze jednym – wiedzą. Znalazłam w nim notki o produkcji śmigłowców w Polsce, o biatlonistach, o historii lotnictwa Polskiego, dane techniczne Mi-2... Takie rzeczy w książeczce dla dzieci – a czemu nie! Mam w domu mnóstwo książek dla dzieci o technice czy naukach ścisłych. Wiecie, jak działa radar? Albo pociąg? Ja wiedziałam, właśnie z tych książeczek, kupowanych namiętnie przez mojego tatę. W tamtych czasach w domach nie było nawet encyklopedii. Mogę sobie tylko wyobrażać tę radość chłopców, którzy znajdowali w komiksach dane techniczne śmigłowców i szpanowali przed kumplami.
Żeby zostać w temacie – książeczka o tym, jak produkowane są programy telewizyjne. Zauroczyła mnie ilustracjami. Te barwne plamy są świetne. I spójrzcie na tego “Dawida” :D Na treść nawet nie zwróciłam uwagi (jestem dzieckiem bardzo nieuważnym), ale niektóre ilustracje bym sobie przedrukowała w większym formacie i powiesiła na ścianie.
Mieszkanie na Jeżycach jednak zobowiązuje – gdy zobaczyłam charakterystyczny sposób ilustrowanie Małgorzaty Musierowicz musiałam się zainteresować. Doskonale pamiętam jej rysunki z Jeżycjady, którą czytałam po milion razy jako nastolatka (swoją drogą, moje znajome poznańskie dzielą się na dwie grupy – te, które kochały Jeżycjadę i cieszą się z mieszkania w Poznaniu, i te które nie lubią Jeżycjady i wkurzają się, że wszyscy kojarzą Poznań tylko z nią).
Jakże to jest fatalnie wydrukowane! Dzisiaj nie do pomyślenia, ale jak patrzę na stare wydanie Tytusa, Romka i A’Tomka zaczynam rozumieć, że tak było wszędzie. Taki urok! Za to główny bohater w tych okularkach wygląda jak alternatywna wersja mojego taty z dzieciństwa (bo tata nosi okulary od studiów bodajże, ale bycie pulchnym blondynkiem zupełnie się zgadza).
Jak już sprawdziłam, najpierw byli Kajtek i Koko, dwaj marynarze, a potem Kajko i Kokosz – wojowie. Mam i takie, i takie komiksy, i główni bohaterowie różnią się głównie ubraniami i fryzurą Kajka (bycie marynarzem jego czuprynie nie służy). Cechami wspólnymi komiksów Christy na pewno są absurdalne przygody bohaterów i kolorowanie ilustracji kredkami przez kolejne pokolenia czytelników.
Tego komiksu akurat nie kupiłam, tylko znalazłam… Przez bookcrossing. Szłam tak sobie z kościoła na Stary Rynek, żeby pojeść sobie tureckich słodyczy na Jarmarku Wielkanocnym, idę Fredry i nagle bum – gapi się na mnie doskonale znana mi kreska. Czuję się teraz w obowiązku podrzucić tam jakąś całkiem fajną książkę.
Mam bardzo mało miejsca na książki, niestety! Więc komiksy zajmują w tym układzie najgorsze miejsce.
Kupuję też czasami zwyczajne książki, nawet nowo wydane, ale nie ma lepszej odskoczni od uczelni i uczelnianych książek niż stare komiksy i książeczki. A ów sklep bardzo Wam polecam, jak kiedyś będziecie w Poznaniu!
(Polecam jeszcze Skład Kultury na Jeżycach i Zemstę na Fredry, też ciekawe miejsca).
Mam nadzieję, że dobrze idzie mi pisanie jednego tekstu tygodniowo. To i tak mało, ale chociaż o tyle poprawię swoją pisaninę. Jestem ciekawa, czy ten i poprzedni post jakoś różnią się od wcześniejszych? Czy może jest za wcześnie na wyciąganie wniosków? Pisane były bowiem bardziej spontanicznie, bez specjalnego przemyślenia tematu, ot tak, chciałam coś Wam pokazać.
Przypominam, że mam facebooka
i bardzo zachęcam do polajkowania, cobyście byli na bieżąco! Czasami wrzucam też coś dodatkowo, muzykę, informacje o spektaklach… Same profity :D
***
Dokładniejsze dane:
***
Dokładniejsze dane:
Pilot śmigłowca: W śnieżnej zamieci Wydawnictwo "Sport i Turystyka" Warszawa 1989; rysował G. Rosiński
Czerwony helikopter napisała i zilustrowała Małgorzata Musierowicz, Wydawnictwo Poznańskie 1978
Telewizja z przodu i z tyłu Bogdan Miś, opracowali graficznie T. Borowski i B. Orliński, Warszawa 1975
Kajtek i Koko. Śladem białego wilka scenariusz i rysunki Janusz Christa, Warszawa 1989
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz