31 grudnia 2016

Jak ty to robisz, że minął kolejny rok?



Cześć potwory. Zaraz nam się roczek skończy! Podsumowanie robię już teraz, gdyż 1 i 2 stycznia będę bardzo padnięta i bardzo w pociągach… W zasadzie właśnie wróciłam z jednego wyjazdu i na imprezę Sylwestrową  jadę znowu, tym razem do Gdańska.
A jaki był ten rok? Szczerze mówiąc, nie ogarniam tego, to żyje własnym życiem...


życie 

Rok temu byłam nieco schizową maturzystką żyjącą na poziomie ameby – czyli na zmianę śpiącą i uczącą się. Z pełnym bólu uśmiechem obserwowałam, jak moi znajomi pogrążają się w depresji, niszczą sobie życie i robią matury próbne z chemii, przekonani że są życiowymi przegrywami i nawet uniwersytet w Psiej Wólce ich nie przyjmie.
Napisałam maturę, która naprawdę nie była warta tych męczarni, zdałam ją i dostałam się na dokładnie te studia i ten kierunek, o których od roku myślałam.
Znalazłam pierwszą pracę, zjechałam kawał Polski, byłam na pieszej wędrówce w górach.
Znalazłam mieszkanie i radze sobie na studiach w Poznaniu. Bez rodziców nad głową jestem o wiele spokojniejsza i wreszcie mogę się wysypiać.

Teoretycznie spełniłam swoje marzenia i robiłam fajne rzeczy. Nieznana jest mi gorycz listu informującego o niedostaniu się na studia. Obce jest mi rozpaczanie nad tym jednym punktem, którego zabrakło na maturze. Teoretycznie spełniłam oczekiwania nauczycieli i okazałam się godna bycia absolwentem mojego liceum oraz podniosłam średnią zdawalność matur w kraju. Nie bałam się iść do pracy, ani iść na studia, nigdy nie wahałam się nad kierunkiem.

Tak naprawdę z matury nie jestem zadowolona (oprócz tej, którą zdałam na 100%, bo już kurde naprawdę nie mogło być lepiej, niestety). A fakt, że wypadłam w skali kraju bardzo dobrze, świadczy tylko o kijowym poziomie edukacji. W skali mojej szkoły, jak i innych szkół tego typu, byłam przeciętna.

Studia nigdy nie były moim marzeniem, tylko koniecznością. Nie jestem pewna, czy wybrałam dobry kierunek, bo poszłam na niego z hobby i obawiam się, że nie jestem wystarczająco zdolna, by poradzić sobie potem na rynku pracy. Do roboty poszłam, żeby nie być bezsensowną, nie przynoszącą pożytku jednostką społeczną. Nie założyłam własnego biznesu, nie pojechałam w podróż dookoła świata, nie nauczyłam się chińskiego ani surfowania. Daleko mi do „fajnego” życia i bycia „fajną” osobą.  Za to praca była zderzeniem z rzeczywistością, z brzydką i brudną rzeczywistością, pełną głupich, niewykształconych ludzi, którzy głoszą okrutne poglądy i nie widzą świata poza swoją małą, obleśną dzielnicą.

Jak zauważyliście zapewne, szybko uciekłam z tego świata na uniwersytet, który jest radośnie snobistycznym przedłużeniem mojego liceum, z tym że ludzie skoczyli level wyżej i potrafią rzeczy, które mi się nawet nie śniły. Mam komu zazdrościć i kogo naśladować, i jest mi z tym dobrze.

Zmienił się nieco układ sił w mojej grupie znajomych, jedni ludzie znaczą dla mnie więcej, inni oddalają się, jeszcze inni odeszli chyba na zawsze i nie wiem, kiedy się znowu spotkamy.
Zabawną rzeczą jest fakt, że nagle na studiach starzy przyjaciele zaczynają się robić dla mnie strasznie mili i bezpośredni. Nagle ludzie zaczynają za mną tęsknić i wymagać mojej uwagi, ba – 
w ogóle brać mnie pod uwagę. Zastanawiam się czy to kwestia wspólnego problemu (studiów) czy też zaczynam zmieniać się w jakąś legendę z dawnych lat :D

Jeszcze w maturalnej zaczęłam chodzić na spotkania wspólnoty katolickiej, którą organizowali moi znajomi. Jedna z najlepszych decyzji w życiu, mnóstwo nowych, fascynujących ludzi i trwałe, chociaż niezobowiązujące znajomości. Jeżeli dodać do tego znajomych mojego rodzeństwa, naprawdę znam przynajmniej ze słyszenia połowę młodzieży w Bydgoszczy... Albo mam wspólnych znajomych...

doświadczenie i zmiany

Przez te cztery miesiące wakacji nauczyłam się chyba więcej niż przez połowę życia. Nauczyłam się pracować, ogarnęłam się w nowym środowisku, przełamałam zupełnie nieśmiałość, spokojnie zagadywałam do obcych ludzi na ulicy, prowadziłam dziwne dialogi z wariatami i staruszkami, raz mokłam, raz miałam porażenie słoneczne, codziennie chodziłam 4 km do pracy i z powrotem, połowa miasta mnie rozpoznawała :D Nauczyłam się ładnie pakować książki w papier, dogadywać z klientami, ogarniać naklejanie cen, szybko uczyć się, gdzie stoi jaka książka.

Poza tym był wyjazd w góry, więc nieźle ogarnęłam planowanie tras, załatwianie noclegów, odwoływanie noclegów, szukanie tanich noclegów, improwizowanie tras, pakowanie się, chodzenie z całym dobytkiem na plecach, życie z jedną łyżeczką i bez płynu do mycia naczyń i inne zasady podróżowania.
Stałam się, jak i przyjaciele, przyzwoitym człowiekiem pracującym. Umawiałam się na spotkania „po pracy”. Nauczyłam się, że nie będę już widzieć codziennie drogich mi mord, sporo nasiedziałam się w bydgoskiej Cybermachinie, gadałam o pracy… Ech, było tak staro…

Poza tym zmieniłam fryzurę – pierwszy raz od szóstego roku życia ścięłam włosy, o wiele krócej niż zwykle, nadal zupełnie prosto. Zamierzam ściąć je jeszcze mocniej i lekko pocieniować.
Nieco schudłam – szczególnie przyczynił się do tego mój wakacyjny tryb życia, mało jedzenia a dużo stania i chodzenia. W porównaniu z poprzednimi wakacjami jestem chudsza o 5-7 kg (zależy od czasu). Niby fajnie, ale uzyskałam to przez złe odżywianie się i kosztem osłabienia organizmu, który radośnie zmierza w kierunku anemii już od trzech lat.
Zaczęłam chodzić w spódnicy. Pierwszy raz w życiu kupiłam sobie własną spódnicę, hehe. Zamierzam skierować swój sposób ubierania w stronę niebanalnych koszul, minimalistycznych spódnic i „wszystkiego, co ma wzory związane z kosmosem”. 

koncerty

Sabaton! Byłam w szoku, że moi rodzice zgodzili się puścić mnie na drugi koniec Polski z dwoma facetami, których nawet nie znali, na koncert metalowy, ale widocznie cuda się zdarzają. Poza tym, że Maurycy rozbił samochód i musieliśmy jechać pociągiem, oraz tym, że P. pomyliły się dni i musieliśmy przebukowywać nocleg, było idealnie…
Applause Agent. Muszę o tym napisać, bo to zespół w którym grał (gra?) Basista, a prawie dokładnie rok temu grali pierwszy koncert! A ja pobiłam swój rekord i w pubie wyciągnęłam zadania z matematyki, które musiałam zrobić na zaliczenie na jutro… (nie zaliczyłam). Potem grali jeszcze kilka koncertów i z grubsza zawsze było fajnie, bo ogólnie fajnie jest mieć znajomy zespół.

Pidżama Porno. To było w  tym roku? Sama nie wiem.

Lao Che. Spełnianie marzeń.

I wiele innych, których nie pomnę.

podróże

Uwierzcie, było tego po prostu dużo. Od Olsztyna, przez Ustkę, po Kraków i Pieniny. Przedmaturalna pielgrzymka na Jasną Górę (RIP moja gumka, która zaginęła w autokarze podczas próby odstrzelenia P. ucha).  Co najlepsze, poza górami nic nie było wcześniej planowane.

projekty

Zaczęłam się bardzo przykładać do wszelkich nauk związanych z edytorstwem i próbuję sił w poprawianiu ludziom tekstów. Na razie zupełnie nieodpłatnie, ot tak, żeby zacząć. Pomagałam bratu w edycji snobistycznej gazetki szkolnej (ale to były straszne początki), poprawiam wszelkie rozprawki i inne pisadełka. Poprawiam książki, które wpadną mi w rękę…

Pomagam P. w pewnym projekcie literackim opartym na literaturze s-f i fantasy, aczkolwiek na razie prace nieco umarły śmiercią naturalną. Projekt jest swoistą encyklopedią nieistniejącego świata, stąd nazwa: Encyclopaediae Agneyae (zerknijcie, co nieco już jest).

A niedawno popełniłam gościnny wpis dla flegmatycznie.pl, dotyczący wspaniałego tematu poezji. Zerknijcie koniecznie i zostańcie na flegmatycznych dłużej :D Może zachęci Was fakt, że pierwszy raz podpisałam się imieniem, nazwiskiem i gębą (!!)


blog

Podsumowując moje najbardziej zaniedbane dziecko (hmmy, w zasadzie jedynym dzieckiem, którego nie zaniedbuję, jest moja biblioteczka…), czyli bloga (taaak, masa nieinteresujących statystyk, które przed chwilą liczyłam na kalkulatorze).

1) Napisałam 28 postów plus jeden, który przypadkiem usunęłam (chlip) a który był bardzo dobry (chlip);

2) Komentarzy zdobyłam 275, średnio prawie 10 na jeden wpis, chociaż średnia kłamie, bo wiele wpisów miało 0 komentarzy, a rekordzista miał 24. Liczę tylko te na Disqusie, liczę też moje odpowiedzi;

3) Liczbę wejść w tym roku oszacowałam z grubsza na 15 tys. Jest to 33% sumy wszystkich wejść i z moich obliczeń wynika, że co roku mam z grubsza tyle samo wyświetleń (matematyka level filologia polska);

4) Najwięcej wejść w historii bloga odnotowałam w styczniu – ponad 4 tys. Nie mam pojęcia, co Wam się wtedy stało…

5) A tutaj wnikliwa analiza częstotliwości postów: 


6) Co najważniejsze – po skończeniu liceum ogarnęłam się i odpicowałam sobie bloga dokładnie tak, jak chciałam – chociaż jest trochę improwizowany, nie powiem, ale jestem zupełnie zadowolona z jego wyglądu. Założyłam też stronę na fb i zainstalowałam Disqus. Nadal jestem z siebie cholernie dumna, a znajomi wynajmują mnie do robienia im blogów w zamian za czekoladę :D Przyznam, że czystki na blogu były straszne, ale tych wszystkich wywalonych do wieczności postów też nie żałuję. Staram się naprawdę tworzyć z bloga coś na kształt prywatnego projektu artystycznego, a nie Historii Wieków Średnio Fajnych. Bardzo też możliwe, że w przyszłości stanie się ważny w mojej pracy, w miarę możliwości poprawiam więc stare wpisy (głównie pod względem poprawności językowej).

postanowienia

Poprzednie postanowienia noworoczne spełniłam. Były dwa – kupienie sobie butów i plecaka w góry oraz pójście do pracy. Buty kupiłam i dobrze mi służyły, plecaka w ogóle nie potrzebowałam (mam po rodzicach), pracę znalazłam z łatwością. Na obiecaną kawę pójdę do Zemsty (polecam to miejsce, serio ^^)

Postanowienia na nowy rok?

1) Chciałabym oglądać więcej filmów. Przynajmniej pięć miesięcznie. Nawet założyłam konto na filmweb! (jeżeli chcecie mnie w znajomych, szukajcie pod Hipis D. albo Hipisiu). Zacząć oglądać seriale, tak żeby zawsze mieć jakiś pod ręką.

2) Chciałabym zacząć pracę związaną z edytorstwem lub pisarstwem, najlepiej płatną, aczkolwiek dobra, grunt żeby robić coś związanego z zawodem.

3) Chciałabym kupić sobie czytnik e-booków.

4) Pociągnę dalej Encyclopaedia Agneyae

Jeżeli wygram, pójdę bez wyrzutów sumienia zeżreć porządnego, wegetariańskiego burgera, ha :D

Czy mam jakieś nadzieje i plany na przyszły rok? Bynajmniej. Studenci nie wiedzą, czy takie coś jak „przyszły rok” w ogóle zaistnieje. Teraz nie wiemy nawet, co się z nami dzieje, kim jesteśmy, gdzie jest nasz dom, co chcemy ze sobą zrobić, co i kto jest dla nas ważny. I mamy mieć pomysł na przyszłe życie? Niedoczekanie… Rozmowy studentów na pierwszym roku to jedno wielkie pytanie, na które absolutnie nikt nie chce dać nam odpowiedzi. Przekichane. Chciałabym tylko w 2017 nie zwariować, nie załamać się, unikać przykrych wypadków, pogrzebów i niezaliczonych przedmiotów. Dzisiaj ostatni dzień 2016 roku. Nie mam mu za dużo do powiedzenia. Chyba jeszcze do mnie nie dotarło, co się stało i nadal dzieje...

Pozdrawiam Was i życzę większego ogarnięcia, niż u mnie!
Hipis


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz