Cześć potwory. Zaraz nam się roczek skończy! Podsumowanie
robię już teraz, gdyż 1 i 2 stycznia będę bardzo padnięta i bardzo w pociągach…
W zasadzie właśnie wróciłam z jednego wyjazdu i na imprezę Sylwestrową jadę znowu, tym razem do Gdańska.
A jaki był ten rok? Szczerze mówiąc, nie ogarniam tego, to żyje własnym życiem...
życie
Rok temu byłam nieco schizową maturzystką żyjącą na poziomie
ameby – czyli na zmianę śpiącą i uczącą się. Z pełnym bólu uśmiechem
obserwowałam, jak moi znajomi pogrążają się w depresji, niszczą sobie życie i
robią matury próbne z chemii, przekonani że są życiowymi przegrywami i nawet uniwersytet
w Psiej Wólce ich nie przyjmie.
Napisałam maturę, która naprawdę nie była warta tych
męczarni, zdałam ją i dostałam się na dokładnie te studia i ten kierunek, o
których od roku myślałam.
Znalazłam pierwszą pracę, zjechałam kawał Polski, byłam na
pieszej wędrówce w górach.
Znalazłam mieszkanie i radze sobie na studiach w Poznaniu.
Bez rodziców nad głową jestem o wiele spokojniejsza i wreszcie mogę się
wysypiać.
Teoretycznie spełniłam swoje marzenia i robiłam fajne
rzeczy. Nieznana jest mi gorycz listu informującego o niedostaniu się na
studia. Obce jest mi rozpaczanie nad tym jednym punktem, którego zabrakło na
maturze. Teoretycznie spełniłam oczekiwania nauczycieli i okazałam się godna bycia
absolwentem mojego liceum oraz podniosłam średnią zdawalność matur w kraju. Nie
bałam się iść do pracy, ani iść na studia, nigdy nie wahałam się nad
kierunkiem.
Tak naprawdę z matury nie jestem zadowolona (oprócz tej,
którą zdałam na 100%, bo już kurde naprawdę nie mogło być lepiej, niestety). A
fakt, że wypadłam w skali kraju bardzo dobrze, świadczy tylko o kijowym
poziomie edukacji. W skali mojej szkoły, jak i innych szkół tego typu, byłam
przeciętna.
Studia nigdy nie były moim marzeniem, tylko koniecznością.
Nie jestem pewna, czy wybrałam dobry kierunek, bo poszłam na niego z hobby i
obawiam się, że nie jestem wystarczająco zdolna, by poradzić sobie potem na
rynku pracy. Do roboty poszłam, żeby nie być bezsensowną, nie przynoszącą
pożytku jednostką społeczną. Nie założyłam własnego biznesu, nie pojechałam w
podróż dookoła świata, nie nauczyłam się chińskiego ani surfowania. Daleko mi
do „fajnego” życia i bycia „fajną” osobą.
Za to praca była zderzeniem z rzeczywistością, z brzydką i brudną
rzeczywistością, pełną głupich, niewykształconych ludzi, którzy głoszą okrutne
poglądy i nie widzą świata poza swoją małą, obleśną dzielnicą.
Jak zauważyliście zapewne, szybko uciekłam z tego świata na
uniwersytet, który jest radośnie snobistycznym przedłużeniem mojego liceum, z
tym że ludzie skoczyli level wyżej i potrafią rzeczy, które mi się nawet nie
śniły. Mam komu zazdrościć i kogo naśladować, i jest mi z tym dobrze.
Zmienił się nieco układ sił w mojej grupie znajomych, jedni ludzie
znaczą dla mnie więcej, inni oddalają się, jeszcze inni odeszli chyba na zawsze
i nie wiem, kiedy się znowu spotkamy.
Zabawną rzeczą jest fakt, że nagle na studiach starzy
przyjaciele zaczynają się robić dla mnie strasznie mili i bezpośredni. Nagle
ludzie zaczynają za mną tęsknić i wymagać mojej uwagi, ba –
w ogóle brać mnie
pod uwagę. Zastanawiam się czy to kwestia wspólnego problemu (studiów) czy też
zaczynam zmieniać się w jakąś legendę z dawnych lat :D
Jeszcze w maturalnej zaczęłam chodzić na spotkania wspólnoty katolickiej, którą organizowali moi znajomi. Jedna z najlepszych decyzji w życiu, mnóstwo nowych, fascynujących ludzi i trwałe, chociaż niezobowiązujące znajomości. Jeżeli dodać do tego znajomych mojego rodzeństwa, naprawdę znam przynajmniej ze słyszenia połowę młodzieży w Bydgoszczy... Albo mam wspólnych znajomych...
doświadczenie i zmiany
Przez te cztery miesiące wakacji nauczyłam się chyba więcej
niż przez połowę życia. Nauczyłam się pracować, ogarnęłam się w nowym
środowisku, przełamałam zupełnie nieśmiałość, spokojnie zagadywałam do obcych
ludzi na ulicy, prowadziłam dziwne dialogi z wariatami i staruszkami, raz
mokłam, raz miałam porażenie słoneczne, codziennie chodziłam 4 km do pracy i z
powrotem, połowa miasta mnie rozpoznawała :D Nauczyłam się ładnie pakować
książki w papier, dogadywać z klientami, ogarniać naklejanie cen, szybko uczyć
się, gdzie stoi jaka książka.
Poza tym był wyjazd w góry, więc nieźle ogarnęłam
planowanie tras, załatwianie noclegów, odwoływanie noclegów, szukanie tanich
noclegów, improwizowanie tras, pakowanie się, chodzenie z całym dobytkiem na
plecach, życie z jedną łyżeczką i bez płynu do mycia naczyń i inne zasady podróżowania.
Stałam się, jak i przyjaciele, przyzwoitym człowiekiem
pracującym. Umawiałam się na spotkania „po pracy”. Nauczyłam się, że nie będę
już widzieć codziennie drogich mi mord, sporo nasiedziałam się w bydgoskiej
Cybermachinie, gadałam o pracy… Ech, było tak staro…
Poza tym zmieniłam fryzurę – pierwszy raz od szóstego roku
życia ścięłam włosy, o wiele krócej niż zwykle, nadal zupełnie prosto.
Zamierzam ściąć je jeszcze mocniej i lekko pocieniować.
Nieco schudłam – szczególnie przyczynił się do tego mój
wakacyjny tryb życia, mało jedzenia a dużo stania i chodzenia. W porównaniu z
poprzednimi wakacjami jestem chudsza o 5-7 kg (zależy od czasu). Niby fajnie,
ale uzyskałam to przez złe odżywianie się i kosztem osłabienia organizmu, który
radośnie zmierza w kierunku anemii już od trzech lat.
Zaczęłam chodzić w spódnicy. Pierwszy raz w życiu kupiłam
sobie własną spódnicę, hehe. Zamierzam skierować swój sposób ubierania w stronę
niebanalnych koszul, minimalistycznych spódnic i „wszystkiego, co ma wzory
związane z kosmosem”.
koncerty
Sabaton! Byłam w szoku, że moi rodzice zgodzili się puścić
mnie na drugi koniec Polski z dwoma facetami, których nawet nie znali, na
koncert metalowy, ale widocznie cuda się zdarzają. Poza tym, że Maurycy rozbił
samochód i musieliśmy jechać pociągiem, oraz tym, że P. pomyliły się dni i musieliśmy
przebukowywać nocleg, było idealnie…
Applause Agent. Muszę o tym napisać, bo to zespół w którym
grał (gra?) Basista, a prawie dokładnie rok temu grali pierwszy koncert! A ja
pobiłam swój rekord i w pubie wyciągnęłam zadania z matematyki, które musiałam
zrobić na zaliczenie na jutro… (nie zaliczyłam). Potem grali jeszcze kilka
koncertów i z grubsza zawsze było fajnie, bo ogólnie fajnie jest mieć znajomy
zespół.
Pidżama Porno. To było w
tym roku? Sama nie wiem.
Lao Che. Spełnianie marzeń.
I wiele innych, których nie pomnę.
podróże
Uwierzcie, było tego po prostu dużo. Od Olsztyna, przez
Ustkę, po Kraków i Pieniny. Przedmaturalna pielgrzymka na Jasną Górę (RIP moja gumka, która zaginęła w autokarze podczas próby odstrzelenia P. ucha). Co najlepsze, poza górami nic nie było wcześniej
planowane.
projekty
Zaczęłam się bardzo przykładać do wszelkich nauk związanych
z edytorstwem i próbuję sił w poprawianiu ludziom tekstów. Na razie zupełnie
nieodpłatnie, ot tak, żeby zacząć. Pomagałam bratu w edycji snobistycznej
gazetki szkolnej (ale to były straszne początki), poprawiam wszelkie rozprawki
i inne pisadełka. Poprawiam książki, które wpadną mi w rękę…
Pomagam P. w pewnym projekcie literackim opartym na
literaturze s-f i fantasy, aczkolwiek na razie prace nieco umarły śmiercią
naturalną. Projekt jest swoistą encyklopedią nieistniejącego świata, stąd
nazwa: Encyclopaediae Agneyae (zerknijcie, co nieco już jest).
A niedawno popełniłam gościnny wpis dla flegmatycznie.pl, dotyczący wspaniałego tematu poezji. Zerknijcie koniecznie i zostańcie na flegmatycznych dłużej :D Może zachęci Was fakt, że pierwszy raz podpisałam się imieniem, nazwiskiem i gębą (!!)
blog
Podsumowując moje najbardziej zaniedbane dziecko (hmmy, w
zasadzie jedynym dzieckiem, którego nie zaniedbuję, jest moja biblioteczka…),
czyli bloga (taaak, masa nieinteresujących statystyk, które przed chwilą
liczyłam na kalkulatorze).
1) Napisałam 28 postów plus jeden, który przypadkiem
usunęłam (chlip) a który był bardzo dobry (chlip);
2) Komentarzy zdobyłam 275, średnio prawie 10 na jeden wpis,
chociaż średnia kłamie, bo wiele wpisów miało 0 komentarzy, a rekordzista miał
24. Liczę tylko te na Disqusie, liczę też moje odpowiedzi;
3) Liczbę wejść w tym roku oszacowałam z grubsza na 15 tys.
Jest to 33% sumy wszystkich wejść i z moich obliczeń wynika, że co roku mam z
grubsza tyle samo wyświetleń (matematyka level filologia polska);
4) Najwięcej wejść w historii bloga odnotowałam w styczniu –
ponad 4 tys. Nie mam pojęcia, co Wam się wtedy stało…
5) A tutaj wnikliwa analiza częstotliwości postów:
6) Co najważniejsze – po skończeniu liceum ogarnęłam się i
odpicowałam sobie bloga dokładnie tak, jak chciałam – chociaż jest trochę
improwizowany, nie powiem, ale jestem zupełnie zadowolona z jego wyglądu.
Założyłam też stronę na fb i zainstalowałam Disqus. Nadal jestem z siebie
cholernie dumna, a znajomi wynajmują mnie do robienia im blogów w zamian za
czekoladę :D Przyznam, że czystki na blogu były straszne, ale tych wszystkich
wywalonych do wieczności postów też nie żałuję. Staram się naprawdę tworzyć z
bloga coś na kształt prywatnego projektu artystycznego, a nie Historii Wieków
Średnio Fajnych. Bardzo też możliwe, że w przyszłości stanie się ważny w mojej
pracy, w miarę możliwości poprawiam więc stare wpisy (głównie pod względem
poprawności językowej).
postanowienia
Poprzednie postanowienia noworoczne spełniłam. Były dwa –
kupienie sobie butów i plecaka w góry oraz pójście do pracy. Buty kupiłam i
dobrze mi służyły, plecaka w ogóle nie potrzebowałam (mam po rodzicach), pracę
znalazłam z łatwością. Na obiecaną kawę pójdę do Zemsty (polecam to miejsce,
serio ^^)
Postanowienia na nowy rok?
1) Chciałabym
oglądać więcej filmów. Przynajmniej pięć miesięcznie. Nawet założyłam konto na
filmweb! (jeżeli chcecie mnie w znajomych, szukajcie pod Hipis D. albo
Hipisiu). Zacząć oglądać seriale, tak żeby zawsze mieć jakiś pod ręką.
2) Chciałabym
zacząć pracę związaną z edytorstwem lub pisarstwem, najlepiej płatną,
aczkolwiek dobra, grunt żeby robić coś związanego z zawodem.
3) Chciałabym
kupić sobie czytnik e-booków.
4) Pociągnę dalej Encyclopaedia Agneyae.
Jeżeli wygram, pójdę bez wyrzutów sumienia zeżreć
porządnego, wegetariańskiego burgera, ha :D
Czy mam jakieś nadzieje i plany na przyszły rok? Bynajmniej.
Studenci nie wiedzą, czy takie coś jak „przyszły rok” w ogóle zaistnieje. Teraz
nie wiemy nawet, co się z nami dzieje, kim jesteśmy, gdzie jest nasz dom, co
chcemy ze sobą zrobić, co i kto jest dla nas ważny. I mamy mieć pomysł na
przyszłe życie? Niedoczekanie… Rozmowy studentów na pierwszym roku to jedno
wielkie pytanie, na które absolutnie nikt nie chce dać nam odpowiedzi.
Przekichane. Chciałabym tylko w 2017 nie zwariować, nie załamać się, unikać
przykrych wypadków, pogrzebów i niezaliczonych przedmiotów. Dzisiaj ostatni
dzień 2016 roku. Nie mam mu za dużo do powiedzenia. Chyba jeszcze do mnie nie
dotarło, co się stało i nadal dzieje...
Pozdrawiam Was i życzę większego ogarnięcia, niż u mnie!
Hipis
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz