Poważne leczo z nutką goryczy.
Cierpienie. Temat
na czasie i ponadczasowy. Nie mam pojęcia, co mogłabym o nim powiedzieć. W
końcu od tego mam moich poetów.
Skupiam się na
psychicznym aspekcie cierpienia. Moje doświadczenie w cierpieniu fizycznym
zamyka się na bolących zębach, przez co zwyczajnie nie jestem pewna, czy
rozumiem ideę i wszystkie uczucia z nią związane.
Zapraszam na
kolejny odcinek Lecza, czyli dziwnego cyklu o poezji, którego natchnieniem było
pewne leczo i zbyt dużo wolnego czasu w pracy.
Dla zainteresowanych: wszystko, co pisałam o poezji:
Bursa Andrzej
*** [przecież znasz wszystkie
moje chwyty]
...ty znasz moje chwyty, ja znam twoje,
marnujemy czas.
Roger Vailland
przecież znasz wszystkie moje
chwyty
życie moje
wiesz kiedy będę drapał krzyczał
i rzucał się
znasz upór moich zmagań
i drętwe pozbawione smaku i
czucia wyczerpanie
wtedy zatruwasz mój sen majakami
aby uniemożliwić mi jakikolwiek
azyl
znam twoje słodycze
które przyjmuję ze skwapliwą
wdzięcznością
i po których szarpią mnie torsje
przywykłem do twoich okrucieństw
nauczyłem się śmiać z własnego
trupa
(znasz dobrze ten mój ostatni
chwyt)
znudziliśmy się sobie życie moje
mój wrogu
cóż kiedy wkręciłeś iskry bólu w
moje szczęki
aby utrudnić mi ziewanie.
Kiedy byłam mała
(czyli w gimnazjum) myślałam, że to o miłości.
Jeny, jaka ja byłam
kiedyś naiwna. Teraz nie umiem nawet przedstawić tamtych ciągów myślowych, które
doprowadziły mnie do tak złej i pobieżnej analizy (wtedy myślałam, że każdy
wiersz jest o miłości, bo dorośli są upośledzeni i piszą tylko o miłości – do
liceum żyłam w szczerej pogardzie dla ludzi 18+).
Dzisiejsza
interpretacja utworu Bursy też nie jest specjalnie niezwykła. W monologu człowieka kierowanego do jego życia widzę uczucia, które i mi towarzyszyły na różnych
ścieżkach życia – walkę z sobą samym, podejmowanie heroicznych wysiłków, by żyć
dalej; apatię w dzień i nocne koszmary; radość z chwilowego szczęścia, które za
chwilę staje się powodem jeszcze większego cierpienia. Szczególnie „śmianie się
z własnego trupa” zawsze do mnie przemawiało, widziałam w tym udawanie kogoś „lepszego”,
maskowanie się (te teksty „nie, wcale nic mi nie jest”, „och, jacy ci ludzie
słabi, z niczym nie potrafią sobie poradzić”, rzucane niedbale, mimo że
wewnętrznie jesteś martwy i chory). Dzisiaj widzę też w tym pewnego rodzaju śmiech
przez łzy i patrzenie na swoje absurdalne życie, zmierzające uporczywie ku
pewnemu stanu niebycia zwanego trupem.
„Znudziliśmy się
sobie życie moje” – określenie niepokojące, dla mnie będące zawoalowaną chęcią
targnięcia się na swoje życie – i to przy zgodzie jego samego (no bo życie też
się już podmiotem lirycznym znudziło, można by rzec, przejadło) – jednocześnie
przeciwstawione strachowi przed bólem (?), „iskrom bólu”. Porównanie samobójstwa
do ziewania z nudów? Ciekawi mnie w tej interpretacji fakt ustawienia w jednym
szeregu rzeczy wielkiej i tajemniczej (śmierć) oraz drobnej, codziennej (nudy,
ziewania) oraz niejako bagatelizowanie mocy wcześniej opisywanych uczuć. W tej
końcówce nie ma nic o cierpieniu, chociaż drapanie, krzyczenie, wyczerpanie,
majaki itd. właśnie na nie wskazują. Czy podmiot liryczny jest cyniczny czy aż
tak zmęczony?
Andrzej Bursa zmarł
w wieku 25 lat z powodu wrodzonej choroby, nie dowiemy się więc nigdy, jak
wyglądała by jego bardziej dojrzała poezja późniejszego okresu życia. Może i
dobrze, został w pamięci ludzi jako młody buntownik – a czyż my wszyscy w wieku
15-25 lat nie jesteśmy buntownikami? Mamy więc swojego patrona…
Herbert Zbigniew
Pan Cogito rozmyśla o cierpieniu
Wszystkie próby oddalenia
tak zwanego kielicha goryczy –
przez refleksję
opętańczą akcję na rzecz
bezdomnych kotów
głęboki oddech
religię –
zawiodły
należy zgodzić się
pochylić łagodnie głowę
nie załamywać rąk
posługiwać się cierpieniem w
miarę łagodnie
jak protezą
bez fałszywego wstydu
ale także bez pychy
nie wywijać kikutem
nad głowami innych
nie stukać białą laską
w okna sytych
pić wyciąg gorzkich ziół
ale nie do dna
zostawić przezornie
parę łyków na przyszłość
przyjąć
ale równocześnie
wyodrębnić w sobie
i jeśli to jest możliwe
stworzyć z materii cierpienia
rzecz albo osobę
grać
z nim
oczywiście
grać
bawić się z nim
bardzo ostrożnie
jak z chorym dzieckiem
wymuszając w końcu
głupimi sztuczkami
nikły
uśmiech
Herbert jest
dorosły i zaprawdę, nie znam chyba dojrzalszej poezji. Kocham go za wszystko
(ale głównie o to, że przeważnie pisze wiersze białe i wolne, dzięki czemu
odpada męczenie się z liczeniem sylab, wersów, sylab w wersie, układu rymów i
tego całego szajsu, który ma swoje naukowe nazwy, które muszę znać…) O czym to
ja…?
Ufam Herbertowi jak
ziomkowi z drugiego roku magisterki, który u wszystkich profesorów już jakieś
poprawki zdawał. Na ten wiersz trafiłam w latach bardzo dziecinnych i
początkowo uważałam, że traktuje o cierpieniu fizycznym. Od biedy
pociągnęłabym tamtą tezę, ale po cóż? Ból psychiczny też jest zły. Dzisiaj
częściej go doświadczam, niż jego fizycznego koleżki, poznaję więc więcej jego
symptomów.
Oddalanie
cierpienia – któż tego nie próbował. Nie mówcie, że nie macie takiego ziomka,
co to zajmuje się wszystkimi bezdomnymi kotami i złamanymi sercami innych
ludzi, żeby tylko nie myśleć o własnych demonach i problemach. Ani takiej
ziomeczki, która ciągle powtarza Wam, że podstawa to odpowiednie oddychanie i
jedzenie warzywek. Ani takiej osoby, która wszystko oddaje w ręce Boga.
Żadna z tych metod
nigdy mi się nie udała, więc może czas pójść drogą pana Cogito.
Łatwo popaść w
pychę cierpienia. Bo czego to ja w życiu nie przeżyłam. Ty nie masz o tym
pojęcia. Nie zrozumiesz mnie nigdy, twoje życie to jakaś bajka, spróbowałbyś
być mną… No właśnie. Łatwo szukać pocieszenia w przelewaniu naszego cierpienia
na ludzi żyjących pozytywnie. Pan Cogito ostrzega przed tym, jednocześnie
zostawiając nam „metodę” na to, jak pogodzić się z cierpieniem. Uważam to ze
swego rodzaju najwyższe wtajemniczenie dojrzałości – zmusić swoje cierpienie do
„nikłego uśmiechu”…
Baczyński Krzysztof Kamil
Zła kołysanka
Jesiennych liści, twoich włosów
zapach,
brzęczy trwogi pęknięty zegar.
Od gwiazd wieje chłód, zagasł
świecznik lata
i mój żal
czarnym psem co wieczór do rąk ci
przybiega.
Czy umiesz zasnąć? Płacz umarłej
olchy
długo wyje po nocy - kopule echa.
Płyniemy, nie ma portów, nie ma
dla nas kolchid,
wiesz: smutek – zaczajony patrol –
tylko czeka.
Dobry smok w bajce, teraz jest
sen zastygły,
sen upiorów – upływa nocy pomnik
niebosiężny.
Tylko krzyk widma, które chłop
nabił na widły,
tylko krzyk kotów duszonych przez
księżyc.
Czy umiesz zasnąć? Dziś obłąkany
poeta
powiesił się w czarnym krzyku
zamiejskich sosen,
a trupa kukły woskowej przy
wiatru fletach
deszcz po ulicach długo ciągnął
za włosy.
Śpij,
przecież cicho.
Noc urasta deszczowa na szybach
i wiatr ślepy jak ja przed domem
przyklęka.
Kto nam ten czas wolny od trwogi
wydarł –
maleńka?
Wylądowałam w
Poznaniu jedynie z tomikiem Herberta i malutkim wydaniem „Wierszy dla Basi”
Baczyńskiego, których nigdy wcześniej nie czytałam, i nie wiem nawet jaki
impuls kazał mi je zapakować kiedyś do plecaka. Mimo okresu fascynacji, nigdy
się specjalnie nie rozumieliśmy z Baczyńskim. Niedawno otworzyłam ten tomik na
chybił trafił i przeczytałam „Złą kołysankę”. I, nie pierwszy już raz, zdałam
sobie sprawę, że do wieeelu poetów musiałam dorosnąć.
W przypadku tego
utworu wręcz opieram się przed interpretowaniem go. Rozumiem, że przedstawione
w nim obrazy coś symbolizują i mają swoją głębię, ale ja wolę, żeby pozostały
obrazami. Obrazami trwogi.
Pęknięty zegar.
Wiatr wiejący od gwiazd – nieunikniony, trwający tak długo, jak same gwiazdy,
wiejący zewsząd, ze wszystkich stron; czarny pies biegnący w stronę
wyciągniętych rąk młodej dziewczyny. Umarła i płacząca olcha, groza wisząca w
powietrzu, pod kopułą – zamknięcie, uwięzienie? Brak portów, zagubienie,
bezkres, wszystko pod znakiem nocy, ciemności, widm i mar, krzyków, śmierci (te
koty i księżyc… zacznę się bać księżyca…), nawet muzyka fletu, która tak dobrze
mi się kojarzy, tutaj pełni rolę upiorną, grając przy trupie samobójcy-poety. W
połączeniu z tą atmosferą, z tą grozą, nawet stwierdzenie „Śpij, przecież cicho”
wydaje się przerażające. I ostatnia apostrofa, zdradzająca do kogo zwraca się
przez cały czas podmiot liryczny – „maleńka” – jest chyba jedynym w pewnym
sensie sympatycznym i rozczulającym zwrotem w całym utworze.
Czemu ten wiersz Baczyńskiego
znalazł się akurat pod hasłem „cierpienie”? Gdyż ja widzę w nim cierpienie
trwogi. Strach i bezsenność, nieradzenie sobie z tym wszystkim, smutek po
utraconym „czasie bez trwogi”. W tym utworze nie ma nic pocieszającego – jest
sama rozpacz – a przecież zauważcie, z jaką sytuacją mamy do czynienia. Noc,
kołysanka, kochające się osoby – czyż nie naturalną reakcją byłby ton pocieszenia
i uspokojenia wobec czarnego i złego świata za oknem?
PS. Nie chcę już
tego rozpisywać, bo mam jednak jakąś litość nad Wami, drodzy Czytelnicy, ale
zwróćcie uwagę na to, ile zmysłów jest „poruszanych” w tym utworze. Zapachy,
dźwięki, uczucie chłodu, kolory…
Mickiewicz Adam
Dziady cz. III
Wielka Improwizacja
Ja wydam Tobie krwawszą bitwę
niźli Szatan:
On walczył na rozumy, ja wyzwę na
serca!
Jam cierpiał, kochał, w mękach i miłości
wzrosłem;
Kiedyś mnie wydarł osobiste
szczęście,
Na własnej piersi ja skrwawiłem
pięście.
Przeciw Niebu ich nie wzniosłem.
[…]
Teraz duszą jam w moję ojczyznę
wcielony.
Ciałem połknąłem jej duszę:
Ja i ojczyzna to jedno.
Nazywam się Milijon – bo za
miliony
Kocham i cierpię katusze.
Dziady cz. IV
„Ty mnie zabiłeś! – Ty mnie
nauczyłeś czytać!
W pięknych księgach i pięknym
przyrodzeniu czytać!
Ty dla mnie ziemię piekłem
zrobiłeś
i rajem!
A to jest tylko ziemia!
Ok, ok, nie będę
się rozpisywać! „Dziady” to lektura, którą wciąż odkrywam na nowo. Głównie za
sprawą ciągle pojawiających się nowych notatek mojej siostry na marginesach. No
i moich notatek. Wolicie nie wiedzieć, jak wygląda nasz egzemplarz „Dziadów” (a
przyznam, że mam do niego wielki sentyment, i jeżeli kiedyś kupię jakieś nowe,
ładne wydanie, to tylko w celach reprezentacyjnych).
W pierwszym
fragmencie chciałam tylko zwrócić Waszą uwagę na to, że sławne zdanie z „milijonem”
wcale nie jest jakąś przesadzoną histerią, jak zwykło się stwierdzać. Wprawdzie
prezentowany powyżej Bursa kpi sobie z niego, parafrazując, że poeta cierpi za
miliony, ale tylko w określonych godzinach pracy, jednak nie, nie idźcie tą
drogą!
W jakich
okolicznościach Konrad wypowiada te słowa? To musicie zrozumieć. To Wielka
Improwizacja. Biblia wielu pokoleń polonistów (pomijając fakt, że sama Biblia
też jest dla nas metaforyczną Biblią). Niezwykły, niebanalny, niesamowicie
emocjonalny kawałek. Konrad mówi do Boga – o tym, co go boli. O tym, jak mu w
życiu nie wyszło, i jak znalazł sobie nową ideę – weganizm walkę za
Ojczyznę, i jak to on na pewno sobie z tym poradzi, niech tylko Bóg da mu władzę!
Konrad jest pyszny jak cholera, ale ja go nawet rozumiem. Ma swój moment. Może
wygłosić motywującą mowę, jak w amerykańskich filmach. Może wreszcie powiedzieć
Bogu, co o nim myśli, i chociaż jest popędliwy i nierozsądny, wkłada w to całe
serce… Cóż z tego jednak, że obok niego nie ma posłańców Boga, a posłańcy
diabła… To strasznie rozczarowujące. Za każdym razem żal mi Konrada. On po
prostu cokolwiek robi, robi całym sercem, bez półśrodków, dlatego ten „milijon”
i cała reszta patosu.
Fragment drugi –
proszę państwa, to jeszcze Gustaw, a ściślej – Pustelnik, i jego dawny
nauczyciel, Ksiądz. Taki smutny fragmencik. Gdzie tu cierpienie? W wiedzy. W
inteligencji, która niesie ze sobą świadomość. W nadwrażliwości. Myślę, że wielu
ludzi, gdyby się głębiej zastanowiło, odnalazłoby siebie w Gustawie. Wystarczy
przestać patrzeć na niego tylko jak na nieszczęśliwego kochanka (bądźmy
szczerzy, na świecie można cierpieć z różnych powodów, niekoniecznie miłości).
Nam też wydaje się
czasami, że Ziemia jest rajem. Jest pełna harmonii i zjawiskowego piękna. Zachody
słońca, piękno człowieka harmonijnie współistniejącego z naturą, nauka, która
wszystko rozwiązuje… Jednak im więcej wiemy, im bardziej jesteśmy świadomi, tym
bardziej widzimy zło, niezawinione cierpienie, luki w wiedzy, niezrozumienie
świata i jego praw, zagubienie w kosmosie, całe te piekło… A tymczasem to tylko
Ziemia. My tu mieliśmy wielkie uczucia i wielkie marzenia, i wielkie
nieszczęścia, ale ziemniaki się same nie obiorą. No Ziemia. Cóż.
Ooookey, nie, wcale
nie wyszło tego 5 stron w Wordzie. Mam nadzieję, że wybaczycie mi takie
rozpisanie się, i spróbujecie sami zainteresować się podrzuconymi fragmentami.
Cieszcie się, że mam tak mało poezji w domu, bo czytalibyście to całą noc :D
(Poezja z Internetu
się nie liczy, dla mnie to jakaś obraza)
Pozdrawiam
serdecznie
ps. Nie traktujcie tego jako poważne interpretacje. Podejrzewam, że za taką pisaninę babka od poetyki wyrzuciłaby mnie dołki kopać, a nie poezję rozumieć. To tylko moje indywidualne opinie i spostrzeżenia, nie materiał naukowy.
ps2. Na zdjęciu przepiękne graffiti z przepięknej Śródki, dzielnicy Poznania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz