10 stycznia 2017

Czemu leczo odjeżdża, ręce złamawszy na pancerz? #2



Poważne leczo z nutką goryczy.
Cierpienie. Temat na czasie i ponadczasowy. Nie mam pojęcia, co mogłabym o nim powiedzieć. W końcu od tego mam moich poetów.
Skupiam się na psychicznym aspekcie cierpienia. Moje doświadczenie w cierpieniu fizycznym zamyka się na bolących zębach, przez co zwyczajnie nie jestem pewna, czy rozumiem ideę i wszystkie uczucia z nią związane.
Zapraszam na kolejny odcinek Lecza, czyli dziwnego cyklu o poezji, którego natchnieniem było pewne leczo i zbyt dużo wolnego czasu w pracy.

Dla zainteresowanych: wszystko, co pisałam o poezji:



Bursa Andrzej

*** [przecież znasz wszystkie moje chwyty]

                     ...ty znasz moje chwyty, ja znam twoje,
                     marnujemy czas.
                     Roger Vailland

przecież znasz wszystkie moje chwyty
życie moje
wiesz kiedy będę drapał krzyczał i rzucał się
znasz upór moich zmagań
i drętwe pozbawione smaku i czucia wyczerpanie
wtedy zatruwasz mój sen majakami
aby uniemożliwić mi jakikolwiek azyl
znam twoje słodycze
które przyjmuję ze skwapliwą wdzięcznością
i po których szarpią mnie torsje
przywykłem do twoich okrucieństw
nauczyłem się śmiać z własnego trupa
(znasz dobrze ten mój ostatni chwyt)
znudziliśmy się sobie życie moje
                    mój wrogu

cóż kiedy wkręciłeś iskry bólu w moje szczęki
aby utrudnić mi ziewanie.

Kiedy byłam mała (czyli w gimnazjum) myślałam, że to o miłości.
Jeny, jaka ja byłam kiedyś naiwna. Teraz nie umiem nawet przedstawić tamtych ciągów myślowych, które doprowadziły mnie do tak złej i pobieżnej analizy (wtedy myślałam, że każdy wiersz jest o miłości, bo dorośli są upośledzeni i piszą tylko o miłości – do liceum żyłam w szczerej pogardzie dla ludzi 18+).
Dzisiejsza interpretacja utworu Bursy też nie jest specjalnie niezwykła. W monologu człowieka kierowanego do jego życia widzę uczucia, które i mi towarzyszyły na różnych ścieżkach życia – walkę z sobą samym, podejmowanie heroicznych wysiłków, by żyć dalej; apatię w dzień i nocne koszmary; radość z chwilowego szczęścia, które za chwilę staje się powodem jeszcze większego cierpienia. Szczególnie „śmianie się z własnego trupa” zawsze do mnie przemawiało, widziałam w tym udawanie kogoś „lepszego”, maskowanie się (te teksty „nie, wcale nic mi nie jest”, „och, jacy ci ludzie słabi, z niczym nie potrafią sobie poradzić”, rzucane niedbale, mimo że wewnętrznie jesteś martwy i chory). Dzisiaj widzę też w tym pewnego rodzaju śmiech przez łzy i patrzenie na swoje absurdalne życie, zmierzające uporczywie ku pewnemu stanu niebycia zwanego trupem.
„Znudziliśmy się sobie życie moje” – określenie niepokojące, dla mnie będące zawoalowaną chęcią targnięcia się na swoje życie – i to przy zgodzie jego samego (no bo życie też się już podmiotem lirycznym znudziło, można by rzec, przejadło) – jednocześnie przeciwstawione strachowi przed bólem (?), „iskrom bólu”. Porównanie samobójstwa do ziewania z nudów? Ciekawi mnie w tej interpretacji fakt ustawienia w jednym szeregu rzeczy wielkiej i tajemniczej (śmierć) oraz drobnej, codziennej (nudy, ziewania) oraz niejako bagatelizowanie mocy wcześniej opisywanych uczuć. W tej końcówce nie ma nic o cierpieniu, chociaż drapanie, krzyczenie, wyczerpanie, majaki itd. właśnie na nie wskazują. Czy podmiot liryczny jest cyniczny czy aż tak zmęczony?

Andrzej Bursa zmarł w wieku 25 lat z powodu wrodzonej choroby, nie dowiemy się więc nigdy, jak wyglądała by jego bardziej dojrzała poezja późniejszego okresu życia. Może i dobrze, został w pamięci ludzi jako młody buntownik – a czyż my wszyscy w wieku 15-25 lat nie jesteśmy buntownikami? Mamy więc swojego patrona…





Herbert Zbigniew

Pan Cogito rozmyśla o cierpieniu

Wszystkie próby oddalenia
tak zwanego kielicha goryczy –
przez refleksję
opętańczą akcję na rzecz bezdomnych kotów
głęboki oddech
religię –
zawiodły

należy zgodzić się
pochylić łagodnie głowę
nie załamywać rąk
posługiwać się cierpieniem w miarę łagodnie
jak protezą
bez fałszywego wstydu
ale także bez pychy

nie wywijać kikutem
nad głowami innych
nie stukać białą laską
w okna sytych

pić wyciąg gorzkich ziół
ale nie do dna
zostawić przezornie
parę łyków na przyszłość

przyjąć
ale równocześnie
wyodrębnić w sobie
i jeśli to jest możliwe
stworzyć z materii cierpienia
rzecz albo osobę

grać
z nim
oczywiście
grać

bawić się z nim
bardzo ostrożnie
jak z chorym dzieckiem
wymuszając w końcu
głupimi sztuczkami
nikły
uśmiech

Herbert jest dorosły i zaprawdę, nie znam chyba dojrzalszej poezji. Kocham go za wszystko (ale głównie o to, że przeważnie pisze wiersze białe i wolne, dzięki czemu odpada męczenie się z liczeniem sylab, wersów, sylab w wersie, układu rymów i tego całego szajsu, który ma swoje naukowe nazwy, które muszę znać…) O czym to ja…?
Ufam Herbertowi jak ziomkowi z drugiego roku magisterki, który u wszystkich profesorów już jakieś poprawki zdawał. Na ten wiersz trafiłam w latach bardzo dziecinnych i początkowo uważałam, że traktuje o cierpieniu fizycznym. Od biedy pociągnęłabym tamtą tezę, ale po cóż? Ból psychiczny też jest zły. Dzisiaj częściej go doświadczam, niż jego fizycznego koleżki, poznaję więc więcej jego symptomów.
Oddalanie cierpienia – któż tego nie próbował. Nie mówcie, że nie macie takiego ziomka, co to zajmuje się wszystkimi bezdomnymi kotami i złamanymi sercami innych ludzi, żeby tylko nie myśleć o własnych demonach i problemach. Ani takiej ziomeczki, która ciągle powtarza Wam, że podstawa to odpowiednie oddychanie i jedzenie warzywek. Ani takiej osoby, która wszystko oddaje w ręce Boga.
Żadna z tych metod nigdy mi się nie udała, więc może czas pójść drogą pana Cogito.
Łatwo popaść w pychę cierpienia. Bo czego to ja w życiu nie przeżyłam. Ty nie masz o tym pojęcia. Nie zrozumiesz mnie nigdy, twoje życie to jakaś bajka, spróbowałbyś być mną… No właśnie. Łatwo szukać pocieszenia w przelewaniu naszego cierpienia na ludzi żyjących pozytywnie. Pan Cogito ostrzega przed tym, jednocześnie zostawiając nam „metodę” na to, jak pogodzić się z cierpieniem. Uważam to ze swego rodzaju najwyższe wtajemniczenie dojrzałości – zmusić swoje cierpienie do „nikłego uśmiechu”…


Baczyński Krzysztof Kamil

Zła kołysanka

Jesiennych liści, twoich włosów zapach,
brzęczy trwogi pęknięty zegar.
Od gwiazd wieje chłód, zagasł świecznik lata
i mój żal
czarnym psem co wieczór do rąk ci przybiega.
Czy umiesz zasnąć? Płacz umarłej olchy
długo wyje po nocy - kopule echa.
Płyniemy, nie ma portów, nie ma dla nas kolchid,
wiesz: smutek – zaczajony patrol – tylko czeka.
Dobry smok w bajce, teraz jest sen zastygły,
sen upiorów – upływa nocy pomnik niebosiężny.
Tylko krzyk widma, które chłop nabił na widły,
tylko krzyk kotów duszonych przez księżyc.
Czy umiesz zasnąć? Dziś obłąkany poeta
powiesił się w czarnym krzyku zamiejskich sosen,
a trupa kukły woskowej przy wiatru fletach
deszcz po ulicach długo ciągnął za włosy.
Śpij,
przecież cicho.
Noc urasta deszczowa na szybach
i wiatr ślepy jak ja przed domem przyklęka.
Kto nam ten czas wolny od trwogi wydarł –
maleńka?

Wylądowałam w Poznaniu jedynie z tomikiem Herberta i malutkim wydaniem „Wierszy dla Basi” Baczyńskiego, których nigdy wcześniej nie czytałam, i nie wiem nawet jaki impuls kazał mi je zapakować kiedyś do plecaka. Mimo okresu fascynacji, nigdy się specjalnie nie rozumieliśmy z Baczyńskim. Niedawno otworzyłam ten tomik na chybił trafił i przeczytałam „Złą kołysankę”. I, nie pierwszy już raz, zdałam sobie sprawę, że do wieeelu poetów musiałam dorosnąć.
W przypadku tego utworu wręcz opieram się przed interpretowaniem go. Rozumiem, że przedstawione w nim obrazy coś symbolizują i mają swoją głębię, ale ja wolę, żeby pozostały obrazami. Obrazami trwogi.
Pęknięty zegar. Wiatr wiejący od gwiazd – nieunikniony, trwający tak długo, jak same gwiazdy, wiejący zewsząd, ze wszystkich stron; czarny pies biegnący w stronę wyciągniętych rąk młodej dziewczyny. Umarła i płacząca olcha, groza wisząca w powietrzu, pod kopułą – zamknięcie, uwięzienie? Brak portów, zagubienie, bezkres, wszystko pod znakiem nocy, ciemności, widm i mar, krzyków, śmierci (te koty i księżyc… zacznę się bać księżyca…), nawet muzyka fletu, która tak dobrze mi się kojarzy, tutaj pełni rolę upiorną, grając przy trupie samobójcy-poety. W połączeniu z tą atmosferą, z tą grozą, nawet stwierdzenie „Śpij, przecież cicho” wydaje się przerażające. I ostatnia apostrofa, zdradzająca do kogo zwraca się przez cały czas podmiot liryczny – „maleńka” – jest chyba jedynym w pewnym sensie sympatycznym i rozczulającym zwrotem w całym utworze.

Czemu ten wiersz Baczyńskiego znalazł się akurat pod hasłem „cierpienie”? Gdyż ja widzę w nim cierpienie trwogi. Strach i bezsenność, nieradzenie sobie z tym wszystkim, smutek po utraconym „czasie bez trwogi”. W tym utworze nie ma nic pocieszającego – jest sama rozpacz – a przecież zauważcie, z jaką sytuacją mamy do czynienia. Noc, kołysanka, kochające się osoby – czyż nie naturalną reakcją byłby ton pocieszenia i uspokojenia wobec czarnego i złego świata za oknem?

PS. Nie chcę już tego rozpisywać, bo mam jednak jakąś litość nad Wami, drodzy Czytelnicy, ale zwróćcie uwagę na to, ile zmysłów jest „poruszanych” w tym utworze. Zapachy, dźwięki, uczucie chłodu, kolory…


Mickiewicz Adam

Dziady cz. III

Wielka Improwizacja

Ja wydam Tobie krwawszą bitwę niźli Szatan:
On walczył na rozumy, ja wyzwę na serca!
Jam cierpiał, kochał, w mękach i miłości wzrosłem;
Kiedyś mnie wydarł osobiste szczęście,
Na własnej piersi ja skrwawiłem pięście.
Przeciw Niebu ich nie wzniosłem.
[…]
Teraz duszą jam w moję ojczyznę wcielony.
Ciałem połknąłem jej duszę:
Ja i ojczyzna to jedno.
Nazywam się Milijon – bo za miliony
Kocham i cierpię katusze.

Dziady cz. IV

„Ty mnie zabiłeś! – Ty mnie nauczyłeś czytać!
W pięknych księgach i pięknym przyrodzeniu czytać!
Ty dla mnie ziemię piekłem zrobiłeś
                                                            i rajem!
A to jest tylko ziemia!


Ok, ok, nie będę się rozpisywać! „Dziady” to lektura, którą wciąż odkrywam na nowo. Głównie za sprawą ciągle pojawiających się nowych notatek mojej siostry na marginesach. No i moich notatek. Wolicie nie wiedzieć, jak wygląda nasz egzemplarz „Dziadów” (a przyznam, że mam do niego wielki sentyment, i jeżeli kiedyś kupię jakieś nowe, ładne wydanie, to tylko w celach reprezentacyjnych).

W pierwszym fragmencie chciałam tylko zwrócić Waszą uwagę na to, że sławne zdanie z „milijonem” wcale nie jest jakąś przesadzoną histerią, jak zwykło się stwierdzać. Wprawdzie prezentowany powyżej Bursa kpi sobie z niego, parafrazując, że poeta cierpi za miliony, ale tylko w określonych godzinach pracy, jednak nie, nie idźcie tą drogą!
W jakich okolicznościach Konrad wypowiada te słowa? To musicie zrozumieć. To Wielka Improwizacja. Biblia wielu pokoleń polonistów (pomijając fakt, że sama Biblia też jest dla nas metaforyczną Biblią). Niezwykły, niebanalny, niesamowicie emocjonalny kawałek. Konrad mówi do Boga – o tym, co go boli. O tym, jak mu w życiu nie wyszło, i jak znalazł sobie nową ideę – weganizm walkę za Ojczyznę, i jak to on na pewno sobie z tym poradzi, niech tylko Bóg da mu władzę! Konrad jest pyszny jak cholera, ale ja go nawet rozumiem. Ma swój moment. Może wygłosić motywującą mowę, jak w amerykańskich filmach. Może wreszcie powiedzieć Bogu, co o nim myśli, i chociaż jest popędliwy i nierozsądny, wkłada w to całe serce… Cóż z tego jednak, że obok niego nie ma posłańców Boga, a posłańcy diabła… To strasznie rozczarowujące. Za każdym razem żal mi Konrada. On po prostu cokolwiek robi, robi całym sercem, bez półśrodków, dlatego ten „milijon” i cała reszta patosu.

Fragment drugi – proszę państwa, to jeszcze Gustaw, a ściślej – Pustelnik, i jego dawny nauczyciel, Ksiądz. Taki smutny fragmencik. Gdzie tu cierpienie? W wiedzy. W inteligencji, która niesie ze sobą świadomość. W nadwrażliwości. Myślę, że wielu ludzi, gdyby się głębiej zastanowiło, odnalazłoby siebie w Gustawie. Wystarczy przestać patrzeć na niego tylko jak na nieszczęśliwego kochanka (bądźmy szczerzy, na świecie można cierpieć z różnych powodów, niekoniecznie miłości).
Nam też wydaje się czasami, że Ziemia jest rajem. Jest pełna harmonii i zjawiskowego piękna. Zachody słońca, piękno człowieka harmonijnie współistniejącego z naturą, nauka, która wszystko rozwiązuje… Jednak im więcej wiemy, im bardziej jesteśmy świadomi, tym bardziej widzimy zło, niezawinione cierpienie, luki w wiedzy, niezrozumienie świata i jego praw, zagubienie w kosmosie, całe te piekło… A tymczasem to tylko Ziemia. My tu mieliśmy wielkie uczucia i wielkie marzenia, i wielkie nieszczęścia, ale ziemniaki się same nie obiorą. No Ziemia. Cóż.

Ooookey, nie, wcale nie wyszło tego 5 stron w Wordzie. Mam nadzieję, że wybaczycie mi takie rozpisanie się, i spróbujecie sami zainteresować się podrzuconymi fragmentami. Cieszcie się, że mam tak mało poezji w domu, bo czytalibyście to całą noc :D
(Poezja z Internetu się nie liczy, dla mnie to jakaś obraza)

Pozdrawiam serdecznie

ps. Nie traktujcie tego jako poważne interpretacje. Podejrzewam, że za taką pisaninę babka od poetyki wyrzuciłaby mnie dołki kopać, a nie poezję rozumieć. To tylko moje indywidualne opinie i spostrzeżenia, nie materiał naukowy. 

ps2. Na zdjęciu przepiękne graffiti z przepięknej Śródki, dzielnicy Poznania. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz