Kilka dni temu usiadłam na łóżku w moim studenckim kąciku
(jako że własnego pokoju nawet nie posiadam) i popatrzyłam sobie tak nagle znad
zeszytu do nauki o literaturze na ten pokój, w którym mieszkam, na kolebiący
się stół zasypany notatkami, laptopem, kablami i kredkami, na karton w roli
śmietnika, na notatki i książki mojej współlokatorki, S., leżące w równym kręgu
dookoła jej łóżka (czasami myślę, że ona specjalnie to tak układa, tworząc
Magiczne Koło Wiedzy), na szafkę obklejoną zdjęciami moich przyjaciół, glanów,
psów i Malczewskiego, na grafiki z planetami, astronautami, na plakaty zespołów
i grafikę z Kremlem, na kalendarz ze Star Wars, na radio S., na książki, nasze
gitary, puszki po soczkach, słuchawki, poduszki, mangi, brudne kubki i to
wszystko, co udało nam się upchnąć w dość sporym pokoju, i pomyślałam sobie tak
po prostu:
Ten pokój to
spełnienie twoich marzeń, Hipiś.
Ten pokój to twój cel i twoje marzenia. To twoje dziewięć
lat męczarni w szkole. To twoja porażka na olimpiadzie i sukces na maturze. To
twoje wszystkie plany i dążenia, poświęcenia i niedbalstwo. Twoje dziecięce
wyobrażenia i sny o pięknej przyszłości.
W pierwszej chwili mój pokój jako urzeczywistnienie marzeń
wydał mi się teorią dość absurdalną, ale chociaż pasującą do ogólnego absurdu
mojego żywota.
Czy naprawdę tak to miało wyglądać? Czy w swoich marzeniach
i planach przewidziałam karton a la śmietnik z napisem "Agnest" i S.
grającą o północy na klawiszach?
Wydaje mi się, że tak. Tak, dokładnie o czymś takim
myślałam, chociaż nie do końca świadomie.
Miały być przygody i wariactwa. Miało być niespokojnie i
intensywnie. Mieli być przyjaciele i problemy, miłości i nienawiści, książki i
muzyka, mądrość i głupota, szał pracy i całe dni wpatrywania się w sufit.
Byłam bardzo mądrym (czy raczej nudnym) dzieckiem i
wymarzyłam sobie nawet cierpienie i kłopoty. Nawet zasyfiony pokój (no dobra,
trochę zasyfiony, mogło być gorzej) i pociągi z Moskwy czy tam Berlina hamujące
z piskiem o pierwszej w nocy. Nie pamiętam, bym myślała: "Chcę być szczęśliwa."
Raczej brzmiało to: "Chcę, żeby było ciekawie!"
Chociaż muszę przyznać, że inne wyobrażenia z dzieciństwa
nieco nie zazębiają się z rzeczywistością.
Ostatnio siedziałam sobie w Gdańsku jak ten pieróg leniwy w
masełku, gdyż uznałam że najlepszą walką z sesją jest ucieczka wycofanie
się na z góry upatrzone pozycje do mieszkania moich przyjaciół. Przez to miałam
okazję spotkać się z gatunkiem właściwie nie występującym w moim życiu, czyli
uczennicą gimnazjum, będącą siostrą Basisty, która wpadła na dwie noce w
odwiedziny.
Basista i jeszcze jeden, bardzo wkurzający kumpel
(pozdrawiam Bartka) zabrali się alkoholizować na miasto, więc z dzieckiem
młodzieżą zostaliśmy ja i P.
Zajmowaliśmy się rzeczami zupełnie normalnymi, czyli
płakaliśmy, że nie rozumiemy nauki (on – jakiejś tam chemii, nie pytajcie, ja
traktatu filozoficzno-politycznego). W przerwach on jeździł sobie czołgami i
strzelał do innych czołgów, a ja siedziałam w piżamie na stołku i się
patrzyłam, bo zupełnie nie umiem grać w cokolwiek, za to uwielbiam patrzeć, jak
ktoś gra (rajcuję się grafiką :D ). Słuchaliśmy przeróżnych, mało ambitnych
tworów muzyki rosyjskiej, tudzież rodem z ZSRR, bujając się do rytmu i ogólnie
zachowując jak słowianofile-debile (oszczędzę szczegółów, na pewno sami robicie
podobne rzeczy, jak macie wolny wieczór). Dziecko postanowiło podzielić się z
nami lodami, pobiegliśmy więc do kuchni po łyżeczkę (ja) i chochlę (P.) i w tym
momencie pomyślałam sobie, że chyba niekoniecznie jesteśmy dla dziecka dobrym
przykładem z dziedziny "ludzie na pierwszym roku studiów".
Gdy byłam w takiej trzeciej gimnazjum nie myślałam dużo o
studiach, ale jestem pewna, że w moich wyobrażeniach na temat "ja na
studiach" nie było czołgów, Katiuszy i siedzenia przez 70% czasu w
piżamie. Mała ja byłaby strasznie rozczarowana, wpadłszy w tej kuchni na prawie
dwudziestoletnie ja.
W moich wyobrażeniach na temat dwudziestoletnich facetów
występowali raczej bohaterowie książek L.M. Montgomery, a nie P. jeżdżący sobie
czołgiem i robiący "pyrpyrpyrpyr"(poprawka: autor tejże onomatopei zgłosił skargę, że powinno brzmieć to bardziej jak "brrrrRRRRRR, brrrrrrrrrRRRRRRRR, RRRRRRR". Pozostawiam to Waszej wyobraźni).
O sobie też myślałam trochę jak o uroczej pannie z
wyidealizowanego XIX wieku. Wysokiej i smukłej, z oprawioną w skórę książką pod
pachą i w eleganckim kapeluszu. Oczywiście w sukience. W moich wyobrażeniach
podchodziłam do życia poważnie, chociaż śmiałam się nad wyraz uroczo i zawsze
wyglądałam dobrze. Trzymałam się prosto, czytałam mądre książki, tonęłam w
notatkach i starych manuskryptach wyłożonych na oświetlonym świeczką, dębowym
biurku. Słuchałam klasycznej muzyki i świetnie tańczyłam.
Dochodzę do wniosku, że byłam cholernie nudnym dzieckiem (w
zasadzie to już wiecie).
Choćbym nawet kiedyś nauczyła się trzymać prosto i chodzić w
sukienkach. Choćbym nawet nauczyła się tych wszystkich ważnych rzeczy i
dorobiła dębowego biurka. Choćbym czytała ambitną poezję i słuchała ambitnej
muzyki. Choćbym umiała świetnie tańczyć i uroczo się śmiać. Choćbym stała się
kiedyś idealną dziewczyną z obrazka.
Nigdy, przenigdy nie porzucę marzenia, żeby pojeździć sobie
czołgiem i postraszyć ludzi we wsi :C
W piżamie.
Śpiewając pierwszą zwrotkę i refren Katiuszy, bo więcej nie
umiem.
Z moimi równie niepoważnymi przyjaciółmi.
Powiedziałam.
PS. Znowu zapomniałam, że miałam przypomnieć, że mam blogowe fb i zapraszam do polajkowania :D W tym smutnym okresie sesji chociaż tyle mam z życia, że czasami wydaje mi się, że ktoś czyta mojedzieło życia teksty :D
PS. Znowu zapomniałam, że miałam przypomnieć, że mam blogowe fb i zapraszam do polajkowania :D W tym smutnym okresie sesji chociaż tyle mam z życia, że czasami wydaje mi się, że ktoś czyta moje
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz