Kojarzycie ten moment, kiedy wlewacie roztwór budyniowy do
gotującego się mleka i zdajecie sobie nagle sprawę, że zapomnieliście ten
roztwór posłodzić? Albo kiedy wrzucacie na patelnię pieczarki i jajko naraz,
dzięki czemu po kilku minutach macie spalone na wiór jajko i surowe pieczarki?
Albo kiedy przyszły szef pyta o numer urzędu skarbowego,
a Wy wiecie tylko, że
gdzieś naprzeciwko policji? Albo przychodzi do Was PIT na skrzynkę mailową,
więc zostawiacie go nieotwartego, bo co nieotwarte, to nie istnieje? Albo kiedy
budzicie się, zmarznięci i z gorączką, w
nieswoim łóżku, i zastanawiacie się półprzytomnie, jak „pożyczyć” od kumpla
kołdrę tak, żeby się nie obudził i nie uznał że chcecie go zgwałcić (pozdrawiam
P.)?
I nagle dochodzi do Was taka brutalna i rzewliwa prawda, że
mama nie zapyta się Was „A cukier gamoniu dałeś?”, nie będzie z dezaprobatą
pilnować Waszych kuchennych wyczynów; nie ogarnie wszystkich waszych spraw i
nie podpowie, jaki macie pesel; nie wyjdzie wcześniej z Wami z imprezy „Bo się
mała pochorowała, musimy wracać”, nie okryje kolejnym kocykiem i nie przyniesie
herbaty. Nawet ja, osoba o znikomym instynkcie gniazdowania, posiadająca mało
opiekuńczą matkę, która już w podstawówce nie robiła mi kanapek do szkoły,
osoba uważająca, że rodzina potrzebna jest tylko do święta, nawet ja mam takie
momenty rzewliwego olśnienia (ten budyń dzisiaj to był przełomowy).
Rozmyślam tak smutno nad tym garnkiem o tym, jak to moja
mama wszystko potrafi zrobić, i zdaję sobie sprawę, że moje myślenie ma pewien
błąd logiczny.
Nie istnieje przecież coś takiego jak szkoła dla ogarniętych
i dorosłych ludzi. Nikt nie zaczyna dorosłego życia od lektury podręczników do
życia w społeczeństwie, do wychowywania dzieci, od spisu obowiązkowych lektur
książek kuchennych i szybkiego testu ustnego z podstaw medycyny, ba, nawet
głupiego wypełniania PIT-ów w szkole się nie nauczymy.
Skąd więc odruchowo wiem, jakie leki brać na przeziębienie,
i skąd pamięć, żeby pić w chorobie dużo wody (nie uwierzycie, jak ja mało piję
na co dzień – muszę sobie o tym regularnie przypominać)? Dlaczego nie wlewam
już wody na rozgrzany olej i własnym sumptem kupiłam wycieraczkę do
przedpokoju?
Jak każdy z nas – patrzyłam, nieświadomie uczyłam się. Potem
coraz bardziej świadomie, ale to trochę kicha z tym, bo jak próbowałam
zapamiętać, jak zrobić keks, to do dzisiaj pamiętam tylko, że kupujesz kupę
suszu i wkładasz do herbaty, a np. szycia nauczyłam się, obserwując babcię, i
umiem to do dzisiaj. Cała moja wiedza życiowa to obserwacje, próby, frustracja
i błędy.
Odrobinę przeraża mnie fakt, że moja mama dochodziła do tego
tymi samymi metodami. No bo wyobrażacie sobie, że Wasza mama zapomina dodać
cukier do budyniu i stoi nad garnkiem, klnąc jak jakiś student? Pozbywanie się dziecięcych
złudzeń jest okropne, szczególnie gdy jesteś na studiach i pozbywasz się
wszystkich naraz. Najważniejszym złudzeniem było to, że życie bez mamy nie
istnieje. Do dzisiaj jestem w szoku, że tak sobie spakowałam rzeczy, wsiadłam
do pociągu, rozpakowałam rzeczy, kupiłam talerze i ręczniki, poszłam na
uczelnię, zapisałam się do lekarza i kurde żyję. Żyję! Podświadomie byłam
pewna, że zaraz upomną się o mnie jakieś mocne piekielne, bogowie podziemi, i
każą mi natychmiast wracać do domu i nie włóczyć się po nocy. Że nie mogę sama
jeździć pociągiem, bo zaraz mnie ktoś napadnie. Najgorsza zawsze była
świadomość, że nie wiem, jak coś zrobić. Jak zareagować. Mama by wiedziała, ale
ja nie wiem. Jako dziecko była to dla mnie prawda oczywista, dla Was zapewne
też.
Na studiach niestety uświadomiłam sobie, jak bardzo życie
moich rodziców musiało być Wielką Improwizacją. W końcu kiedy się urodziłam
byli tylko o pięć lat starsi, niż ja teraz. Duża różnica doświadczenia, owszem,
ale nie czyniąca ich bogami. Sporo uświadomił mi fakt, że dzieciństwo kojarzy
mi się najbardziej z zapachem przypalonego mleka. Ogarnianie dzieci musi być
sto razy gorsze niż ogarnianie budyniu. Nikt nie przygotowuje na to, że
szczeniak zeżre fiołka alpejskiego (to ja), wyrżnie głową w szafkę, wybije
szklaną szybę w drzwiach albo co gorsza wejdzie w okres dojrzewania i zacznie
zachowywać się jakby przedawkował kocimiętce.
Wraz z każdym chwiejnym krokiem w dziedzinę doświadczenia
życiowego muszę uświadamiać sobie, że dorosłość to nie bycie genialnym,
inteligentnym i wszystkowiedzącym, co raczej poczucie pewnego obowiązku, który
każe zabrać graty, wyjść z domu i zacząć balansować i improwizować na własną
rękę. Może dlatego tylu ludzi sobie z tym nie radzi – widzą tylko obowiązek,
ale nie potrafią uświadomić sobie, jak omylni i niepewni są ich rodzice. Że to
tylko trik. Sztuczka dla dzieci. I potem się mieszka z rodzicami do
trzydziestki.
Siedziałam sobie w sesji pod gabinetem pani doktor, u której
musiałam jedną rzecz zaliczyć, i byłam zupełnie roztrzęsiona: „Ja się do tych
studiów nie nadaję. Jestem jak dziecko, kiedy wszyscy wokół są już dorośli,
studiują dwa kierunki, pracują i mają narzeczonych. Co ja tu robię, skoro
przerasta mnie nerwowo zaliczenie jednego testu…”. Ale tak naprawdę decyzja o
pójściu na studia daleko od rodziny była decyzją świetną. Nie wiem czy istnieje
lepsza szkoła życia niż gotowanie dla siebie D:
***
Przypominam, że mam facebooka
i bardzo zachęcam do polajkowania, cobyście byli na bieżąco!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz