Dzieci nauczycieli zawsze się odnajdują. Dzieci nauczycieli
po prostu widać. Zanim poszłam do
zerówki, było już postanowione, z kim się będę przyjaźnić. Bo ona też miała
mamę nauczycielkę i babcię nauczycielkę. Dobry kontakt mam z nią do dzisiaj.
Ona będzie nauczycielką. Ja jeszcze nie wiem…
Bycie dzieckiem nauczycieli to ciągłe zadziwienia w
kontaktach z ludźmi. Od małego do starości.
To poważny szok, gdy okazuje się, że nie wszyscy mają w domu
kilkaset książek. Albo że inne dzieci muszą ćwiczyć czytanie. Albo że nie każde
dziecko w podstawówce wie, kim był Jagiełło, i nie umie wskazać podziału ziem
polskich po trzecim rozbiorze (nic tak nie edukuje jak oglądanie sprawdzianów,
które sprawdza mama.)
Masz szacun na wsi. Twoi rodzice są prawie że drudzy po
księdzu proboszczu. Tata uczy w prywatnej szkole katolickiej. Mamę i babcię
znają wszyscy w obrębie kilkunastu wsi i trzech pokoleń.
Oznacza to też, że niektórzy ludzie próbują ukraść ci bramę,
pomalować płot biała kredą albo wygrażają ci na ulicy, bo twoja mama udupiła
ich z historii w gimnazjum, a inni dają ci zniżkę na różne usługi rzemieślnicze, bo mama jednak ich
przepuściła do kolejnej klasy.
W dalszym życiu zauważasz, że naturalnie otaczasz się innymi
dziećmi nauczycieli. Oni też poszli do tego dobrego liceum dla ludzi ambitnych,
acz niebogatych. Oni też wierzą w naukę. Wierzą, że ona się nimi zaopiekuje,
pozwoli na zdobycie tytułu naukowego, że przyczynią się do czegoś wielkiego i
mądrego, że będą uczyć innych ludzi, odkrywać nowe drogi... Chcą być lepsi od
swoich rodziców. Marzą się doktoraty, posady w instytutach, medycyna, prawo,
laboratoria i biblioteki. Ufamy nauce i szukamy mądrości, to wynieśliśmy z
domu, i rzadko wyobrażamy sobie, że mogłoby być inaczej.
Idziemy na studia i próbujemy ogarnąć się, i coraz bardziej
idziemy w ślady swoich rodziców. Mamy poczucie, że zaczynamy się liczyć dla
tych staruszków.
Ten moment, gdy mama przyjaciela dyskutuje z tobą o
fonetyce...
Pani profesor, która uczy mnie historii XIX wieku często
wspomina o swoim ojcu. Urodził się on koło 1904 roku, był historykiem,
wykładowcą. Często powołuje się na jego prace. Jest naprawdę bardzo wiekową
osobą, ale nadal uparcie drepcze na katedrę w sali wykładowej, w której
zagłuszają ją nawet tramwaje, i wspomina z rozrzewnieniem, jak to kiedyś przed
swoimi wykładami dyskutowała o nich z ojcem, porównując opinie i fakty o różnych
wydarzeniach historycznych – które on widział na własne oczy...
Rozmawiając z innymi ludźmi starasz się być delikatny, i
najlepiej w miarę szybko wspomnieć o tym, że jesteś dzieckiem nauczycieli, żeby
rozmówcy nie zdążyli zacząć psioczyć na swoich znienawidzonych belfrów, których
największym grzechem było to, że mieli ideały i chcieli czegoś nauczyć.
Na wszelki wypadek nie umawiasz się z facetami, którzy nie
są studentami. Niebezpiecznie jest wchodzić w świat innych wartości. No i musisz
mieć z kim gadać o swoich spostrzeżeniach i książkach.
Trudno zmienić środowisko. Nawet nie chcesz zmieniać
środowiska. Odwiedzasz przyjaciół-studentów z innego miasta. Kumpel przegląda
twój podręcznik do fonetyki. „O, masz tu też alfabet międzynarodowy… Przeczytaj
mi to słowo… A w angielskim jest taki znak, który wygląda mniej więcej tak…”. I
co z tego, że stoimy w piżamach w drzwiach pokoju...
W końcu odkrywasz, że jesteś zupełnie niedostosowany do
dzisiejszego życia. I że prawdopodobnie zostaniesz nauczycielem. I żoną
nauczyciela. Bo nie znasz innego życia.
Jak to zmiana pracy? Jak to korporacja, media, praca w
reklamie, praca w domu? Jak to 20 dni weekendu? Jak to wyjazdu służbowe?
Dzieci nauczycieli nauczone są bardzo logicznego schematu.
Praca = życie. Praca = pasja.
Moi rodzice są nauczycielami 24/7.
Już pomijając fakt, że przynoszą pracę codziennie do domu,
przeważnie w postaci ton zeszytów i klasówek. To jest szersze.
Moi akurat są historykami. Dom tonie w książkach
historycznych. I powieściach historycznych dla dzieci i młodzieży. I starych
podręcznikach. Dzieciom opowiadało się zamiast bajek mity i legendy, a czasem
po prostu historię rodu Jagiellonów. Wakacje – zamki, bunkry, forty, muzea.
Wylegiwanie się na plaży? W życiu. Idziemy na Westerplatte. „Tato, a z której strony miała przyjść armia niemiecka?
A jak to działko strzelało?” Znajomi archeolodzy, znajomi historycy, łażenie po
zamkach i ruinach. "Moi zdaniem tu było takie małe podzamcze. A to wygląd
na kaplicę, te duże okna... Ej, patrzcie, tu są fajne skorupy" Mieliśmy w
domu garnuszek ze skorupami. Epoka żelaza, epoka brązu... W wieku niespełna
dziesięciu lat trzymałam w rękach tysiąclecia. Wykopywałam kości z ogródka.
"Tato, a czy to ludzkie? Jak to krowie... Ja chciałam ludzkie...".
Książek historycznych ciągle przybywało. Pożyczyłam kiedyś od koleżanki mangę
nawiązującą do historii międzywojnia (Hetalia!). Zaniosłam ją mamie
"Patrz, fajny materiał dla dzieciaków, możesz polecać tym z szóstej
klasy..." Nie pozwoliła mi wziąć na studia hełmu z II wojny światowej.
"Wykop sobie własny". Ale nieśmiertelnik po dziadku wzięłam. Sabatonu
zaczęłam słuchać, bo tata sobie na moim laptopie ściągał kawałki Sabatonu potrzebne
na lekcje.
Może nie wszyscy nauczyciele tacy są. Ci, których ja znam,
spełniają model świetnie. Obojętnie czego uczą.
Nas nauczono, że praca jest pasją. Nie sposobem na
zarabianie pieniędzy. Nikt nie zostałby nauczycielem dla pieniędzy, bo co to za
pieniądze... Nie jest czymś, co się odwala i wraca do domu. Nie jest sposobem
na ustawienie się w towarzystwie, nie jest robotą dla jakiejś korporacji.
Dzieci nauczycieli nie widzą "roboty" jako kilkunastu godzin
męczarni, podczas których tylko spogląda się na zegar albo ogląda kotki w Internecie.
Nikt nas nie uczył, o co chodzi w biznesie, jak się "robi" pieniądze,
jak się dąży do awansu. Sprzedawanie czegoś komukolwiek budzi u nas trudną do
określenia niechęć. Reklama, zachęcanie, kontakt z klientem, sztuczne
uśmiechanie się, wciskanie na siłę? Dla nas to jakieś takie podejrzane
moralnie. Świat dużych pieniędzy w ogóle jest podejrzany.
Jesteśmy zupełnie bezużyteczni w kwestii dużych pieniędzy i
marketingu. I mediów. I elastyczności. Współczesność odrobinę nas niepokoi.
Cieszę się studiami. Wszystkimi niepraktycznymi rzeczami.
Całą tą łaciną i historią filozofii. Bo na ile pasja, ambicja i miłość do danej
nauki pomoże mi w przyszłości? Ciekawe, kto z nas zostanie nauczycielem…
/pisane na podstawie
rozmów z moimi znajomymi dziećmi nauczycieli/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz