Piątek wieczór. Niby już wolne, chociaż artykuł zadany na
zajęcia na jutro siedzi uporczywie w pamięci razem z zapowiedziami doktora,
dotyczącymi tego co nam zrobi, jeżeli tego na jutro nie przeczytamy. Już, już,
jestem tylko studentem.
Wkładam moje najlepsze słuchawki, puszczam Kaczmarskiego…
Hmmy, ile to już będzie? Szósty chyba rok naszej znajomości. W tym czasie
pojawiały się nowe nurty, pasje, pomysły i ludzie. Inna muzyka, inne książki i
nowi ludzie kształtowali mnie, dodając nowe elementy i odbierając stare.
Traciłam sensy i osobowość, zyskiwałam nocne mary i marzenia. Wyobrażałam sobie
siebie na wiele sposobów, wymyślałam swoją przyszłość, miałam miliardy planów. Dzisiaj
moja przeszłość podejrzanie szybko przechodzi do historii, ludzie znikają bez
słowa, a całą tożsamością staje się formułka „Hipis, z Bydgoszczy, filologia
polska, zaraz dwadzieścia lat”. Moje najlepsze, ukochane słuchawki okazały się
trwalsze niż niejedna miłość, a dzieje obecne raczej zachęcają mnie do
dekadentyzmu niż wielkich nadziei.
Ale z Kaczmarskim to już szósty rok znajomości. To już
trzecia książka o nim. To zabawne, że na studiach prawie trafiłam na zajęcia
człowieka, który dwie z nich napisał.
Wciąż te same piosenki, te same teksty, czy mi się nie
nudzą? Gdzieżby, przecież te sześć lat temu nie wiedziałam nawet, czym była noc długich noży, kim Kochowski, Kadłubek i purytanie. Nie wiedziałam nic o
literaturze sowizdrzalskiej i nie dowiedziałabym się aż do studiów, gdyby nie
Kaczmarski. Kto wie, czy w ogóle trafiłabym na te studia, gdyby nie ta plątanina
piosenek. Plątanina haseł, niezrozumiałych słów i metafor, odniesień do
historii uznanej przez system edukacji za nieodpowiednią dla gimnazjalistów. Poruszałam
się w tym jak ślepa i ogłupiała, nie potrafiąc jeszcze szukać w internecie ani
czerpać wiedzy z książek (tego drugiego dopiero teraz się nauczyłam…). Jedno,
trafiają na rzeczy których nie pojmują, zniechęcają się. Inni interesują jeszcze bardziej. Kto wie, czy przez jedno głupie zdanie o trocheju nie zdecydowałam o
całej swojej przyszłości.
Nie, ja nic nie
mówię, oczywiście że o przyszłości trzeba decydować rozsądnie, drogie dzieci.
Dlatego Wy zostaniecie lekarzami i inżynierami i będziecie utrzymywać
bezrobotnych humanistów piszących o rzeczach tak zbędnych jak poezja.
Jakże tu nie być sentymentalnym. Sześć lat to nawet trochę
więcej niż ¼ mojego życia.
Jakże tu się nie zachwycać. Za każdym razem widzę i słyszę w
tych tekstach coś nowego. Zaczynam rozróżniać wydarzenia historyczne i własne
uczucia. Z pierwotnego słuchania metodą zdziwionego dziecka, które trafiło na
coś o wiele zbyt dojrzałego, zaczynam słuchać jak współtowarzysz tej gehenny
zwanej życiem.
Nie słucham Kaczmarskiego zbyt często. Tylko wtedy, kiedy
mam potrzebę. Kiedy moje życie potrzebuje jakiegoś komentarza, a ja sama
potwierdzenia, że jestem więcej niż numerem dowodu osobistego i legitymacji
studenckiej. Gdy zaczynam wątpić w te studia, w historię i literaturę.
Co zawsze lubiłam w Kaczmarski? Że nie przesadza, nie plącze.
Jakoś Baczyński, Norwid czy Leśmian tak mnie nie pociągali w latach dziecinnych.
Chciałam jednak rozumieć to, co słuchałam, nawet jeżeli sporo słów było poza
moim zasięgiem. Z drugiej strony, teksty typowych piosenek w których
największym szaleństwem poetyckim było określenie, że ktoś miał oczy jak niebo,
nudziły mnie niepomiernie. Kaczmarski wymagał więcej. Latami, naprawdę latami
słuchałam te same utwory i analizowałam w nich – często mimowolnie – każde
słowo. I doceniam wszystkie wieloznaczności, metafory, wszystkie sprytnie
ukryte nawiązania i sensy (teraz czasami sobie myślę, że z Kaczmarskiego bardzo
wychodziła filologia polska…).
Wracałam nocą z wykładu, który przeciągnął się do 21, a po
głowie dziko galopowali mi Lisowczycy, starożytni Sarmaci walczyli z
Aleksandrem Macedońskim czy też pobożni franciszkanie pisali do papieża list,
odcinając się od szalonej twórczości Wojciecha Dembołęckiego. Od razu
przypomniałam sobie o Kaczmarskim, który dał porządne podwaliny pod moją wiedzę
historyczną, szczególnie jeżeli chodzi o ten nieszczęsny sarmatyzm, z którego
ostatnio nawet udało mi się zdać kolokwium. Słuchawki na głowę, kilka utworów, które
ostatnio katuję, doskonale znany mi od lat głos. Kiedy pierwszy raz go
usłyszałam? Gdy miałam dosłownie kilka lat, chyba sześć albo siedem… Chociaż
teraz nie wiem, czy to prawdziwe wspomnienie, czy powstałe później, a moja mama
nie pamięta tego momentu, gdy słuchałam w telewizji „Obławy”, a ona opowiadała
mi o Panu, który to śpiewa, ale śpiewać już nie może, bo jest chory. Jakie
teraz mam do niego podejście? Nigdy nie uważałam Kaczmarskiego za wzór do
naśladowania, jeżeli chodzi o życie… Raczej skromnie twierdzę, że ja radzę
sobie na razie lepiej, meh. Wyszłam z etapu, gdy chciałam wiedzieć o nim
wszystko, zaczytywałam się w biografiach i organizowałam krucjatę przeciwko
ludziom, którzy twierdzili że to „ten od murów”.
Dzisiaj bardzo się z Kaczmarskim spoufalam. Hej, znamy się
tyle lat. Nawet studiujemy ten sam kierunek. Nie zliczę, ile razy chodziliśmy
nocą po rożnych miastach, oglądając ten zaskakujący, absurdalny świat, i te
wszystkie zadziwiające i przerażające istoty, które nas otaczają. Ludzi żywych
i martwych, legendy i podania, teksty biblijne i fakty historyczne, poetów,
kronikarzy i możnych. Aczkolwiek nie mam pojęcia, czy realnie byśmy się
dogadali. Mało mnie to interesuje, dawno już przerobiłam Kaczmarskiego na swoją
modłę. Na część swojej tożsamości.
Jak zauważyliście, nie zachęcam Was do poznania i polubienia
jego twórczości. Tym razem nie piszę tego, by pokazać Wam jakiegoś poetę. Po prostu
za kilka dni, w poniedziałek, będzie trzynasta rocznica Jego śmierci. W
poprzednie rocznice nie pisałam, ale teraz mam wyrzuty sumienia. Myślałam, że
jak będę dorosła, pojadę na Jego grób do Warszawy, ale teraz mam taką możliwość
i jej nie wykorzystam. Wiecie przecież, co dzieje się w stolicy 10 kwietnia…
Nie chcę się w to pakować. Marsze i kłótnie nie służą zadumie nad ulubioną
poezją.
Ale kiedyś pojadę. Trochę sentymentalna jednak jestem.
PS. Nazwa bloga też jest z Kaczmarskiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz