2 października 2017

Dlaczego zniknęłam i jak zamierzam wrócić

Pan z problemami. Poznań, ul. Garbary




Nigdy przez myśl mi nie przeszło, żeby zamknąć bloga na amen. Przez wiele lat zbyt zżyłam się z tą formą wyrażania myśli. Ilekroć czytam u kogoś dobry tekst albo trafiam na nowego bloga, który jest totalnie wspaniały i zgodny z moim gustem, myślę sobie, że cudownie byłoby znowu zasiąść do klawiatury i stworzyć coś godnego, ładnego i ciekawego. Na tej samej zasadzie ilekroć czytam opowiadania filozoficzne, czuję potrzebę pisania i czytania samych mądrych i wartościowych rzeczy, po powieściach mam ochotę przeżywać przygody i tak dalej (po złych książkach zaczynam nie lubić ludzi). 

Ale wiecie… nigdy nie lubiłam wakacji, a te były wyjątkowo upierdliwe. Moja aktywność na wszelkich polach spadła do zera, tudzież ograniczyła się do oglądania seriali (inteligentnych seriali, ale nadal oglądanie ich 24/7 nie sprzyja rozwojowi) i pewnego rodzaju bezmyślnej apatii, która dopada mnie zawsze, gdy trochę zwolnię tempo życia. Czekałam na wyjazd w Bieszczady, bo to uciekanie w Bieszczady to dla mnie żadna metafora, tylko realna życiowa terapia. Jedni robią spisy ważnych rzeczy, inni czytają poradniki o tym, jak żyć, kolejni medytują albo jadą do Tybetu, mi wystarczą zdeptane buty, siedem kilo na plecach, brak zasięgu i trochę połonin.

Już wtedy, wracając 12 godzin pociągiem do domu, chciałam napisać ten tekst, przywitać się – zmęczona i brudna, z lekkim zażenowaniem, że tak łatwo, w dwa miesiące zaprzepaściłam poprzednią pracę (ale czy to była praca, czy tylko szamotanie się?) Pojechałam jednak dalej – znalazłam niesamowitego kebaba w Olsztynie, przemarzłam na konwencie w Giżycku, z duszą na ramieniu i głęboką pogardą do siebie poszłam na “poprawkę z własnej woli” i poprawiłam sobie ocenę o punkt (wmawiam ludziom, że to dla stypendium rektora, żeby nie brzmiało to aż tak absurdalnie), dla odreagowania obejrzałam wszystkie sezony “BoJack Horseman” i wcale nie poprawiło to mojego stanu psychofizycznego, chora wróciłam do domu, nieco mniej chora pojechałam gżdaczować na Coperniconie, przemarzłam siedząc w kolejnych drzwiach i tłumacząc pijanym panom, że nie mogą wejść, zagryzając prelekcje tostami; wróciłam wypluta i życiowo skacowana, i kilka dni leżałam z gorączką w swoim studenckim Poznaniu, rozpaczliwie czekając aż “tata taxi” dowiezie mi więcej rzeczy niż laptop i dwie koszulki. 

Dziś jestem pięknym, świeżym i zdrowym studentem drugiego roku
Wobec zbliżającej się nawały książek do przeczytania na wczoraj, tekstów, z których rozumiem tylko spójniki i dupogodzin odsiedzianych w bibliotece stwierdzam, że to idealny moment, żeby znowu coś napisać, choćby było to brzydkie i koślawe jak ten tekst, jako i nieczytane przez nikogo. Nie zdziwi mnie to wcale, bo sama bym się obraziła na blogera, który tak długo nie publikuje, no i większość ludzi zapewne przestała sprawdzać, co tam u mnie, skoro oficjalnie zawiesiłam pisaninę. 
Kawałek po kawałeczku będę spróbuję odbudować to dziwne miejsce i nadać mu nieco inny klimat (chętnie odświeżyłabym szatę graficzną, ale jeszcze nie mam jasnych planów jak), bardziej zgodny z moim dzisiejszym ja. Nie spodziewajcie się motywacyjnych tekstów, fotografii ładnych rzeczy i innego hygge, to zupełnie nie w moim stylu, i z tego miejsca raczej nigdy nie będzie wiało optymizmem i zapachem lawendowych świeczek. 
Chcę postawić bardziej na miejsca i wydarzenia, interesującą mnie kulturę i fascynujące mnie książki. Z wiekiem tracę potrzebę wyrażania własnego zdania albo opisywania odczuć, nikogo nie chcę szokować ani nawracać, nie będę nigdy blogerem od kontrowersji i wykrzykników. Nie piszę o polityce i mało piszę o społeczeństwie, no chyba że mnie rozbawi. Stanowczo wolę zajmować się ludźmi i społecznościami martwymi, niż tymi które żyją i nie wiadomo, co z tego życia wyniknie. 

Pozostałe uściślenia i szczegóły – w najbliższym czasie. Bardzo dziękuję wszystkim, którzy tutaj wrócą i dadzą mi kolejną szansę – doceniam Was.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz