2 sierpnia 2017

Czwarte urodziny bloga

A tak wyglądały dwa wcześniejsze nagłówki! Byłam małym mistrzem painta.


Słoneczko świeci, ptaszki srają na samochody, robaki bezgłośnie biegają po kuchni a Hipis marzy o jesieni, czyli sezon letni w najjaskrawszej pełni. Ludzie na wakacjach, studenci w robocie, komu by się chciało czytać (i pisać) rzeczy ambitne. No dobra, sama sobie przeczę, bo w wakacje nadrabiam ambitne filmy i książki potrzebne na studia. Ale ja też potrzebuję trochę błogości intelektualnej, nie będę więc Czytelników przemęczać i w wakacje serwuję teksty lekkie, wręcz typowo lifestylowe (a teksty poważniejsze będą na Pourri, zapraszam!)
Ale do rzeczy, w zasadzie do tytułu.
To nie jest tak, że nie mam pamięci do dat. Mam świetną. Chyba że chodzi o urodziny Basisty, tej nieszczęsnej daty nie jestem w stanie przyswoić. Albo rok urodzenia mojego taty. Ale to szczególiki. O własnych urodzinach pamiętałam doskonale, szczególnie że były dwudzieste, o urodzinach bloga już mniej, bo były tylko czwarte. Lub AŻ czwarte.

I te dwudzieste, i te czwarte odrobinkę mnie przerażają, bo obie dają mi jasno do zrozumienia – dziewczyno, minął już pewien dość spory jak na życie człowieka i bloga czas, a ty…?
A ty czego dokonałaś?

I jeżeli chodzi o życie, i o blog, czuję poważny niedosyt rzeczy niedokonanych, ale za to zupełną sytość rzeczy  u s u n i ę t y c h.

Wolę niszczyć, niż tworzyć


Z blogiem startowałam, o czym zapewne już mało który Czytelnik dzisiaj wie, jako dziecko kończące gimnazjum, ściślej w czerwcu 2013 roku. Cóż to były za początki, lepiej nie wspominać! Dzisiaj, trafiwszy na swojego starego bloga, pewnie uciekłabym z przerażeniem. Co gorsza, sytuacja taka trwała aż trzy lata, w czasie których pisałam mniej lub bardziej wartościowe teksty, z naciskiem na „mniej”, nie ogarniałam estetyki, praw autorskich, robienia zdjęć i przecinków. Przełomem okazało się trafienie na bardziej popularne blogi ludzi, którzy robią to profesjonalni. Zmieniły one moje podejście do blogowania, kontaktu z czytelnikiem, a zwłaszcza estetyki. I rok temu, po napisaniu matury, usiadłam i zmieniłam wszystko. Nick, szatę graficzną, usunęłam większość postów. Była to chyba totalnie najlepsza blogowa decyzja. W ciągu tego roku zaczęłam też prowadzić fb blogowe oraz promować się na stronach dla blogerów. Nie jestem jednak do tego przekonana – jak na razie trafiam głównie na takie zamieszkałe przez słabe blogerki piszące o kosmetykach i żebrzące o komentarze, a w takie akcje to ja się nie bawię. Z drugiej strony, poznałam tak już dwa dobre blogi, więc są ciekawe duszyczki w tym bałaganie.

Brak drogi to też droga


Zaczynało się i nie myślało się o tym, że się zaczyna. Podczas Wielkiego Przewrotu postanowiłam określić, co chcę pisać, ale patrząc z perspektyw czasu widzę, że to bez sensu.
Po pierwsze, nie chcę się zamykać w jednej kategorii. Nie będę pisać tylko o książkach, tylko o muzyce, tylko o malarstwie, tylko o sztuce, bo żadne z tych zagadnień aż tak mnie nie interesuje.
Po drugie, jako ja-Hipis mam pewną pulę interesujących mnie rzeczy i zapewniam, że poza nią nie wyjdę. Obojętnie jak modne jest pisanie o pozytywnym myśleniu i sposobach, jak dobrze planować dzień, ja nie będę tworzyć nic w tym rodzaju, bo jestem niepozytywna i niezaplanowana. Póki ja jestem mną, Czytelnikom nie grozi poważna zmiana tematyki – myślę, że u innych blogerów też to się sprawdza.
Jedynym moim postanowieniem jest to, że nie będę pisać dla pieniędzy. Dlaczego? Nie potępiam tego, wręcz przeciwnie. Ale na razie nie pracuję w żaden sposób zarobkowo, dlaczego miałabym więc zmieniać moje hobby w pracę? Nie chcę pisać na siłę – jeszcze nie teraz. Za kilka lat, jeżeli zacznę pisać w sposób zarobkowy, blog pewnie też nieco się zmieni. W końcu jestem człowiekiem, który zamierza zarabiać piórem, a nie np. plecami. (Moje plecy nie są tak fajne jak pióro). Z tego też powodu ignoruję SEO – po co mam ograniczać naturalny styl pisania, skoro moim celem nadrzędnym nie jest przyciąganie czytelników?
Na razie niech króluje anarchia!

Czego mnie blog nauczył?


Myślników. Justowania. Myślenia o tym, co piszę (czasami) i kasowania rzeczy, których wcale nie powinnam pisać (czasami). Dużej pokory wobec tego, co stworzyłam, i jego wad; łapania i utrzymywanie kontaktu z innymi blogerami i czytelnikami. Był – i jest – moim nieobowiązkowym, ale nieco kłującym sumienie wysiłkiem intelektualnym, którego nie można odwalić byle jak (logika studenta – praca na studia może być na trzy, ale ta na bloga musi być największym przejawem geniuszu ludzkiego od czasów Leonarda da Vinci).  Nauczył mnie dawać korektę komuś, kto spojrzy na tekst świeżym okiem, ogarniać html i programy do obróbki zdjęć. I oczywiście robić zdjęcia. Czymże byłby ten blog bez graffity i muralów? Dzięki niemu mam odruch fotografowania każdego fajnego malunku naściennego, który zobaczę, i wysyłania w misje bojowe moich znajomych z innych miast.
Powinnam napisać coś standardowego o tym, że nauczyłam się walczyć z hejterami i negatywnymi komentarzami, ale takich nie mam (jeżeli ktoś chce zacząć pisanie ich to zapraszam); dalej powinno być coś o tym, jaka to moja wspaniała pasja i jak daje mi chęci do życia, ale… nie. Chęci do życia to daje mi ostrzenie noży, dotykanie ładnych książek i intensywne obcowanie ze sztuką. To, co najbardziej lubię pisać, to prywatne zapiski i chaotyczne opowieści o wszystkim (które nie nadają się do publikacji). Blog to wprawka. Dobra, lubiana przeze mnie wprawka, ale pisanie go nie jest moją myślą przewodnią.


Może być ciężko, mogę pisać rzadko albo czuć, że nie mam nic do powiedzenia, ale zamierzam pisać i mam nadzieję, że ten blog naprawdę przyda mi się kiedyś w życiu – a może nawet ta dziecinna decyzja o założeniu go wrzuci moje losy na inne tory. Nie planuje tego (nie lubię udawać, że mogę cokolwiek planować), ale kto wie… Bądź co bądź, dziękuję Wam wszystkim, że poświęcacie trochę czasu na czytanie tego bloga. Już od tylu lat. 


Zapraszam też na facebooka, żeby być zawsze na bieżąco. Czasami wrzucam tez muzykę i dziwne zdjęcia. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz