Niespodziankę
odkryłam już w tytule wpisu, nie warto więc udawać, że nic o tym
nie wiem i ja tu tylko sprzątam. Jest to ostatni wpis na blogu. Nie usuwam go jednak, i stare wpisy też zostaną nienaruszone.
Stworzyłam ten blog jako
nastolatka, kończąca właśnie ostatni miesiąc edukacji
gimnazjalnej, nudna, niezdecydowana i pozbawiona jeszcze
jakichkolwiek cech charakterystycznych. Nie pamiętam nawet, po co go
założyłam. Przez te prawie pięć lat nie sprecyzowałam, o czym
właściwie chcę pisać; kilka razy zaprowadzałam poważne zmiany,
kasowałam teksty, ale do niczego to nie prowadziło. Jako nijaka
nastolatka pisałam o wyjazdach i szkole; jako fanka muzyki o
koncertach i gitarach; jako maturzystka chciałam pójść w
lifestyle, jako studentka myślałam o czymś poważnym, o pisaniu
tekstów, które mogą być moim portfolio do przyszłej pracy. Te
wszystkie osoby w jednym miejscu funkcjonować nie mogą, a już na
pewno nie będą spójne i utrzymane na godnym poziomie. Nie mam zbyt
wielu wyświetleń ani czytelników – łatwiej
usunąć całego bloga, niż poprawiać każdy wpis.
Sposób,
w jaki wyjaśniłam kwestię zamknięcia bloga sugeruje jasno, że
może powstać coś, co będzie jego kontynuacją. To coś
funkcjonuje już w mojej wyobraźni i na różnych losowych kartkach
papieru, i zaczyna jawić się jako blog okołoksiążkowy,
aczkolwiek wiele kłopotów i turbulencji związanych z nim jak i ze
studiami powoduje, że prace posuwają się wolno jak remont na
rondzie Kaponiera.
Dlatego
ten wpis o książkach, który teoretycznie powinien znaleźć się
już na nowym blogu (i znajdzie się, jak ukończę prace), pojawia
się tutaj i stanowi jednocześnie pożegnanie z tą nazwą i tą
stroną. Bez sentymentów, bo jakoś nie umiem mieć sentymentów w
internecie.
Mam
nadzieję, że nie zniszczyłam Wam tym życia.
***
W
grudniu pisanie takiego tekstu było z góry skazane na porażkę, bo
nie wyszło prawie nic nowego; branża wydawnicza woli skupić się
na promowaniu książek wyglądających jak dobry prezent świąteczny,
a nie na wydawaniu nowości, które na prezent się nie nadają.
Dlatego do księgarni ani wydawnictw nawet nie zaglądałam, nie
chcąc być zasypana tysiącem przepisów na karpia, poradników o
szczęśliwym życiu i diecie oraz idealnie dostosowanych dla
masowego odbiorcy kryminałów.
W
styczniu sytuacja wygląda o wiele lepiej, ale nadal nie na tyle,
żebym zaczęła rzucać monetami na lewo i prawo – raczej poluję
na wyprzedaże tytułów wydanych w październiku czy listopadzie –
ale wybrałam kilka tytułów, które wydaję się interesjące i
wartościowe.
Wydawnictwo Karakter
Susan Sontag, „Przeciw interpretacji”
(dodruk, ale zaliczam tę pozycję, bo
wcześniej o niej nie słyszałam)
„Po raz pierwszy po polsku zbiór głośnych
esejów amerykańskiej intelektualistki. Opublikowany w 1966 roku,
szybko stał się pozycją klasyczną i wywarł wielki wpływ na
myślenie o współczesnej sztuce i kulturze. Sontag w oryginalny, a
niekiedy i prowokacyjny jak na tamte czasy sposób pisze m.in. o
twórczości Sartre’a, Ionesco i Lévi-Strausse’a, analizuje
filmy Godarda i Bressona, podejmuje temat wyobrażenia katastrofy w
filmach science fiction czy też zagadnienia współczesnej myśli
religijnej. W tomie znalazły się najbardziej znane teksty Sontag –
esej tytułowy oraz Zapiski o kampie,
dowodzące jej niezwykłej wrażliwości na nowe zjawiska w kulturze.
”
Rok 1966, kultura i sztuka, do tego USA, czyli
będzie o kwestiach, o których nie przeczytam w polskich książkac
z tamtego okresu. Do tego kamp, pojęcie, z którym pierwszy raz
spotkałam się stosunkowo niedawno, i ta konwencja żywo mnie
interesuje. (Dla niezorientowanych krótka notka na wiki)
Korporacja Ha!art
Czyli moi comiesięczni ulubieńcy, a zarazem
wydawnictwo, z którego nie mam ani jednej książki. Stanowczo jest
to skomplikowana relacja.
„Odkrywanie
kodu. Wprowadzenie do programowania w sztuce i humanistyce”
Nick Montfort
„Wydawałoby
się, że można albo napisać podręcznik programowania, albo
rozprawę o perspektywach sztuki i humanistyki w zmieniającym się
świecie technologii komputerowych – żadne połączenie tych dwu
pól nie jest możliwe. Ale tak jak w przypadku innych książek
Nicka Montforta – tych, które napisał sam, oraz tych, których
był współautorem – wyjściowy koncept jest ryzykowny aż do
brawury: połączyć to, co sprzeczne, nieprzystające, dla siebie
wzajemnie obce. Programowanie i refleksja kulturowa mają nawzajem
się uzupełniać. Programiści in spe mają zobaczyć w tym część
nauki o sztuce, a artyści i badacze humanistyki – nauczyć się
myśleć o swoich dyscyplinach za pośrednictwem narzędzi
programistycznych. Tym sposobem humaniści zyskują podręcznik
programowania od podstaw i inspirację do odważnej eksploracji
swoich dziedzin. Czyżby trafiła się nam idealna książka na czasy
kryzysu humanistyki?”
Kryzys humanistyki, humaniści i programowanie,
to są zagadnienia dla mnie cudowne jak trafienie na kawałek
czekolady w keksie albo dostanie jedzenia za darmo. Ta książka
wydaje się tak cudowna, że mam straszne podejrzenia, że napisana
jest jednak kiepsko (albo że bym ją przeczytała i nic nie
zrozumiała).
„Sezon
grzewczy” Kraków
Tak, Kraków jest autorem, i nie jest to nawet
moje śmieszkowanie, tylko poważna sugestia ze strony wydawnictwa.
To jedna z książek typu "To jest tak dziwne, że chcę to
przeczytać, ale to jest za dziwne, żebym to kupiła".
„Autorem tej
książki jest miasto, a konkretnie Kraków w sezonie grzewczym
2016/2017. Mówi ona o zabrudzeniu języka, analogicznym do
zanieczyszczenia powietrza, które występuje w Krakowie od
października do marca. Producentami tekstów są zarówno nowi
mieszkańcy miasta (studenci i studentki pierwszego roku), osoby
żyjące w nim od pokoleń, jak i postaci z awangardowego środowiska
artystycznego. Poszczególne partie książki powstały w wyniku
zastosowania różnych technik pisarskich, w tym uwzględniających
zbiorowego nadawcę. Obejmują one: ankiety przeprowadzone wśród
losowo wybranych użytkowników telefonów stacjonarnych, zapisy
sesji obserwowania smogu (tzw. smogwatching), niezapowiedzianą
klasówkę w krakowskiej uczelni, smogowe śledztwo przeprowadzone w
mediach społecznościowych i transkrypcje pogody.”
Wydawnictwo Czarne
Ostra faza na reportaże spowodowała, że
ostatnio ja i Czarne jesteśmy dobrymi znajomymi, a gdybym zrobiła
wpis o książkach kupionych w 2017, wyglądałby jak post
sponsorowany. Styczeń jednak specjalnie mnie nie zachwycił.
„Dziecko w
śniegu”
Włodek Goldkorn
„Dzieciństwo
spędził w Katowicach. Mieszkał w domu opuszczonym przez Niemców.
W przestronnych i jasnych pokojach stały meble w stylu Biedermeier.
Przymocowane były do nich tabliczki z ciemnego metalu z napisem
„własność Trzeciej Rzeszy” i swastyką. Swastyki stały się
codziennością, oswojoną częścią jego dziecięcego imaginarium.
Jako mały chłopiec bawił się z kolegami w Auschwitz.
Włodek Goldkorn – Żyd, Polak, ceniony
włoski publicysta – podobnie jak wiele innych dzieci osób
ocalałych z Holocaustu całe życie spędził w cieniu Szoa, wśród
strzępków opowieści, fragmentów wspomnień. Jego ciocia Nachcia
poszła do komory gazowej z córeczką na rękach. To
nie jest świat godzien tego, żeby na nim żyć –
powiedziała, choć mogła oddać dziecko i uniknąć śmierci. Jego
ciocia Chajtełe, uciekając przed Niemcami, porzuciła niemowlę w
śniegu. Przeżyła. Tego, kto przetrwał Zagładę, nie można
sądzić ludzką miarą, pisze Goldkorn.”
Z jednej strony mam dość czytania o Auschwitz
i Zagładzie, zainteresowalam się tym tematem jako nastolatka i
uważam, że doszłam do tego etapu, kiedy wiem wystarczająco dużo,
by nie chcieć wiedzieć więcej i zajmować umysł wracaniem do
dawnych tragedii. Ale to jednak kusi, by zrozumieć lepiej tą
traumę, z którą nadal chyba kultura nie umie sobie poradzić.
„Umysł
kruka. Badania i przygody w świecie wilczych ptaków”
Bernard Heinrich
„Kruk wciąż
nie cieszy się zbyt wielką popularnością. Przez wieki w
powszechnym mniemaniu wraz z czarnym kotem był symbolem zła i
towarzyszem czarownic. Tymczasem kruk to stworzenie wyjątkowe. Nie
tylko ze względu na ważną rolę, jaką pełni w ekosystemie, ale
także z powodu niebywałej inteligencji. Kruk ma charakter! Bernd
Heinrich dowodzi tego w swojej najnowszej książce. Argumentów mu
nie brakuje, bo spędził lata na obserwacjach. Przesiedział
miesiące w czatowniach, opiekował się młodymi krukami, odwiedzał
udomowione ptaki i ich właścicieli, szukając praw, jakimi rządzi
się ten gatunek, ale również odkrywając, że każdy kruczy
osobnik jest indywidualistą.”
Nie wiem, czy to jakaś cecha żrodowiska, w
którym się obracam, ale znam naprawdę wielu fanów kruków i sama
uważam te ptaki za fantastyczne i bardzo interesujące pod względem
symbolicznym (i literackim, spójrzcie na kruka z Dziadów,
który przerywa prorocze widzenie Konrada!)
Wydawnictwo Literackie
Nie powiem, że je jakoś uwielbiam, ale
czasami wydają coś interesującego.
„Kurs
filozofii w sześć godzin i kwadrans”
Gombrowicz
„Pierwsze
wykłady o Kancie – wspomina żona pisarza – odbyły się w
sypialni Witolda. Głowę opierał na łokciu, przed sobą trzymał
plik pożółkłych notatek z czasów argentyńskich wykładów, ale
nie zaglądał do nich, tylko mówił z pamięci, wyraźnie i powoli,
żebyśmy zdążyli zanotować. Był wspaniałym profesorem, mówił
z werwą, precyzyjnie, wydobywając, co najważniejsze. Siedzieliśmy
naprzeciwko niego i notowaliśmy na kolanach każde jego słowo”
(ze wstępu Michała Pawła Markowskiego).
Pomijając już samego autora tego kursu, każdą
książkę o filozofii traktuję ze sporym entuzjazmem. Jestem
beznadziejna z filozofii (mam to udokumentowane, jako jedynej na roku
udało mi się nie zdać egzaminu z tego przedmiotu, a do tego
naprawdę trzeba mieć u nas talent), staram się więc szlifować
swoją wiedzę z tej dziedziny bardzo brutalnie i energicznie.
„Fuck
America”
Edgar Hilsenrath
„Nowy Jork, lata
pięćdziesiąte XX wieku. Jakob Bronsky, niemiecki Żyd, pracuje nad
autobiograficzną powieścią dotyczącą jego życia w getcie. Każdą
wolną chwilę spędza w niewielkiej kafejce wraz z grupą
imigrantów, przelewając słowa na kolejne strony maszynopisu.
Wyzwania dnia codziennego ogranicza do kilku czynności: zdobyć
ciepły posiłek, odłożyć parę groszy na bilet autobusowy i dach
nad głową. Jakob pragnie również znaleźć sobie jakąś kobietę,
ale kończy się na fantazjowaniu na temat sekretarki swojego
przyszłego wydawcy...
Fuck America to satyra na amerykańskie
społeczeństwo i mity, na których zbudowana jest tamtejsza kultura,
a właściwie popkultura. Przesycona ironicznym poczuciem humoru,
słodko-gorzka opowieść o losie emigranta, zawiedzionych nadziejach
oraz próbie odnalezienia się wśród obcych.”
Przyznam, że kultura amerykańska i w ogóle
USA kojarzyły mi się zawsze negatywnie. Ze sztampą,
powtarzalnością, zadufaniem w sobie, przerostem dumy narodowej...
Popkultura zmieniła ten obraz, ale przez poprzednie uprzedzenia
słabo znam kulturę i realia Stanów, są dla mnie krajem-mitem, i
ta książka wydaje się dobrą drogą do rozprawienia się z tym.
„Dunaj”
Claudio Magris
„Dunaj. Rzeka,
która należy do wielu narodów, kultur, języków i tradycji w
dziele Magrisa zamienia się w metaforę złożonej i wielowarstwowej
tożsamości współczesnego Europejczyka.
Pisarz przemierza rzekę od źródeł do
ujścia, a więc od Niemiec do Rumunii, ale jego opowieść nie jest
tylko dziennikiem podróży. Magris mistrzowsko posługuje się
esejem, reportażem, szkicem literackim i w istocie tworzy z nich
odrębny gatunek. Odwiedzane miejsca są pretekstem do opowiadania
historii tych zakątków, ale przede wszystkim zachęcają autora do
refleksji nad zaginioną Atlantydą, ową Mitteleuropą zdolną
połączyć rozmaite elementy kulturowe z Zachodu i Wschodu w nową
spójną całość.”
Z cyklu: znajdź książkę o czymś, czym się
nigdy nie interesowałeś, i głównie z tego powodu uznaj ją za
wartą przeczytania. Bo kto z nas coś wie o jakiejś tam rzece,
która gdzieś tam płynie? Może warto uświadomić sobie, że
książki pełnią też czysto edukacyjne funkcje.
Wydawnictwo Copernicus Center Press
Znalezione przypadkiem przy przeglądaniu
nowości w Empiku; niestety nie jestem pewna, czy jest godne
zaufania, ale zainteresowały mnie dwie pozycje.
„Granice
interpretacji”
Bartosz Brożek
„Autor,
posiłkując się ustaleniami współczesnych nauk kognitywnych i
teorii ewolucji, a także czerpiąc z tradycji filozofii analitycznej
dowodzi, że nie może istnieć język doskonały niepodatny na
interpretację. Zastanawia się również nad strukturą rozumienia i
pokazuje, że zbyt pochopne próby interpretacji mogą nas prowadzić
w krainę bełkotu.
Granice interpretacji
to pierwsza w literaturze polskiej próba zmierzenia się ze
zjawiskiem interpretacji, oparta w znacznej mierze na tym, co
biologia mówi o ludzkiej zdolności rozumienia. Jesteśmy jedynym
gatunkiem, który posługuje się językiem, ale nie znaczy to, że
możemy używać go w sposób dowolny."*
Chyba zapomniałam, że nie robię tego
zestawienia dla polonistów... Ale, ale, dla kognitywistów też to
może być ciekawa propozycja, czyż nie? Albo dla ludzi, którzy
chcą, jak wyżej, poczytać o czymś, czym się nigdy nie
interesowali.
„Granice
nauki”
Michał Heller
„W swojej
najnowszej książce Michał Heller zastanawia się nad trzema
zasadniczymi zagadnieniami: czym jest nauka i czemu zawdzięcza ona
swoje sukcesy? Jak teorie naukowe mają się do rzeczywistości?
Jakie miejsce w naukowym obrazie świata zajmuje człowiek: twórca
nauki i odkrywca praw przyrody? Przedmiotem refleksji i analiz
wybitnego filozofa i kosmologa są procesy, dotyczące zarówno
Wszechświata - rozumianego jako całość - oraz pewnych jego
aspektów i zjawisk zachodzących w samej nauce. To, co znajduje się
poza granicami, nie należy (jeszcze) do nauki, ale stanowi dla niej
wyzwanie, obietnicę dalszych podbojów, ale i ryzyko porażek.
Metoda prób i błędów jest wpisana w metodę
naukową. Co więcej, granice niejako prowokują, aby je przekraczać.
Prowokacja ta tkwi w horyzoncie prac badawczych i jest odpowiedzialna
za pewną agresywność nauki. Stąd dyrektywa metodologiczna:
naukowiec nigdy nie powinien poddawać się wobec nowych pytań, a
priori przyjmując, że wykraczają one poza sferę kompetencji
naukowej metody. Nie chodzi jednak o to, żeby przekraczać granice
metody, lecz o to, by udoskonalając metodę, przesuwać jej granice.
”*
(fragment Wstępu)
Z tego co wiem autor jest godny zaufania, ale
jako mało zorientowany humanista nie mogę się dokładaniej
wypowiedzieć o tematyce książki. Wiem tylko tyle: mnie to szczerze
zainteresowało.
Z innych newsów:
Wydawnictwo MAG wypuści nowe wydanie
„Endymiona”
Dana Simmonsa. Nie miałam jeszcze
go w ręku, więc się nie wypowiem, jak jest w środku, ale okładka
wydaje się ładna... I tylko ładna. Ja nadal calym sercem jestem za
starszym wydaniem, które sama czytałam. Żałuję, że nie mam go
na własność, bo gdy już zbiorę pieniądze może się okazać, że
stare wydanie trudno dostać.
I nowy element, gdyż po dłuższej przerwie i
nieudanych powrotach zaczęłam regularnie czytać Nową Fantastykę
(i różne głupie pisemna o wnętrzach, ale o tym ciii). Miesięcznik
ten chyba nie jest zbyt popularny, przynajmniej ja w środowisku
fantastyki i s-f najczęściej słyszę opinie, że kiedyś to był
fajny, a teraz już nie. Sama w magiczną moc „kiedyś"
nie wierzę, a dostać kilka ciekawych opowiadań za dyszkę, i to co
miesiąc, to dobry interes jest (szczególnie że przestali drukować
opowiadania na czymś podobnym do papieru toaletowego). W styczniowym
numerze polecam „Sprzężenie
pasożytnicze”
Konrada T. Lewandowskiego i „Grę”
Michaela J. Sullivana.
Pierwsze to s-f dziejące się w świecie nowych technologii i nowych
mutacji, dość przerażające i dystopiczne, drugie – ciekawa rzecz
o sztucznej inteligencji.
Wszystkie opisy i zdjęcia pochodzą ze
stron wydawnictw, te z gwiazdką ze strony Empiku. Zdjęcia ze stron wydawnictw Czarnego i Literackiego, ostatnie zdjęcie z empik.com, pierwsze z bonito.pl.
***
Jest mi miło, że tyle osób odwiedzało tego bloga w przeróżnych jego wcieleniach, nie zrażało się naiwnością i fatalnymi błędami i tak dalej; mam nadzieję, że stałych czytelników spotkam znowu na nowym etapie blogowania.
pozdrawiam
Hipis