3 stycznia 2018

Subiektywne zapowiedzi książkowe i... ostatni post na tym blogu



Niespodziankę odkryłam już w tytule wpisu, nie warto więc udawać, że nic o tym nie wiem i ja tu tylko sprzątam. Jest to ostatni wpis na blogu. Nie usuwam go jednak, i stare wpisy też zostaną nienaruszone.
Stworzyłam ten blog jako nastolatka, kończąca właśnie ostatni miesiąc edukacji gimnazjalnej, nudna, niezdecydowana i pozbawiona jeszcze jakichkolwiek cech charakterystycznych. Nie pamiętam nawet, po co go założyłam. Przez te prawie pięć lat nie sprecyzowałam, o czym właściwie chcę pisać; kilka razy zaprowadzałam poważne zmiany, kasowałam teksty, ale do niczego to nie prowadziło. Jako nijaka nastolatka pisałam o wyjazdach i szkole; jako fanka muzyki o koncertach i gitarach; jako maturzystka chciałam pójść w lifestyle, jako studentka myślałam o czymś poważnym, o pisaniu tekstów, które mogą być moim portfolio do przyszłej pracy. Te wszystkie osoby w jednym miejscu funkcjonować nie mogą, a już na pewno nie będą spójne i utrzymane na godnym poziomie. Nie mam zbyt wielu wyświetleń ani czytelników – łatwiej usunąć całego bloga, niż poprawiać każdy wpis.

Sposób, w jaki wyjaśniłam kwestię zamknięcia bloga sugeruje jasno, że może powstać coś, co będzie jego kontynuacją. To coś funkcjonuje już w mojej wyobraźni i na różnych losowych kartkach papieru, i zaczyna jawić się jako blog okołoksiążkowy, aczkolwiek wiele kłopotów i turbulencji związanych z nim jak i ze studiami powoduje, że prace posuwają się wolno jak remont na rondzie Kaponiera.

Dlatego ten wpis o książkach, który teoretycznie powinien znaleźć się już na nowym blogu (i znajdzie się, jak ukończę prace), pojawia się tutaj i stanowi jednocześnie pożegnanie z tą nazwą i tą stroną. Bez sentymentów, bo jakoś nie umiem mieć sentymentów w internecie.
Mam nadzieję, że nie zniszczyłam Wam tym życia.

*** 

W grudniu pisanie takiego tekstu było z góry skazane na porażkę, bo nie wyszło prawie nic nowego; branża wydawnicza woli skupić się na promowaniu książek wyglądających jak dobry prezent świąteczny, a nie na wydawaniu nowości, które na prezent się nie nadają. Dlatego do księgarni ani wydawnictw nawet nie zaglądałam, nie chcąc być zasypana tysiącem przepisów na karpia, poradników o szczęśliwym życiu i diecie oraz idealnie dostosowanych dla masowego odbiorcy kryminałów.
W styczniu sytuacja wygląda o wiele lepiej, ale nadal nie na tyle, żebym zaczęła rzucać monetami na lewo i prawo – raczej poluję na wyprzedaże tytułów wydanych w październiku czy listopadzie – ale wybrałam kilka tytułów, które wydaję się interesjące i wartościowe.


Wydawnictwo Karakter

Susan Sontag, „Przeciw interpretacji
(dodruk, ale zaliczam tę pozycję, bo wcześniej o niej nie słyszałam)
„Po raz pierwszy po polsku zbiór głośnych esejów amerykańskiej intelektualistki. Opublikowany w 1966 roku, szybko stał się pozycją klasyczną i wywarł wielki wpływ na myślenie o współczesnej sztuce i kulturze. Sontag w oryginalny, a niekiedy i prowokacyjny jak na tamte czasy sposób pisze m.in. o twórczości Sartre’a, Ionesco i Lévi-Strausse’a, analizuje filmy Godarda i Bressona, podejmuje temat wyobrażenia katastrofy w filmach science fiction czy też zagadnienia współczesnej myśli religijnej. W tomie znalazły się najbardziej znane teksty Sontag – esej tytułowy oraz Zapiski o kampie, dowodzące jej niezwykłej wrażliwości na nowe zjawiska w kulturze.
Rok 1966, kultura i sztuka, do tego USA, czyli będzie o kwestiach, o których nie przeczytam w polskich książkac z tamtego okresu. Do tego kamp, pojęcie, z którym pierwszy raz spotkałam się stosunkowo niedawno, i ta konwencja żywo mnie interesuje. (Dla niezorientowanych krótka notka na wiki)

Korporacja Ha!art

Czyli moi comiesięczni ulubieńcy, a zarazem wydawnictwo, z którego nie mam ani jednej książki. Stanowczo jest to skomplikowana relacja.

Odkrywanie kodu. Wprowadzenie do programowania w sztuce i humanistyce
Nick Montfort
Wydawałoby się, że można albo napisać podręcznik programowania, albo rozprawę o perspektywach sztuki i humanistyki w zmieniającym się świecie technologii komputerowych – żadne połączenie tych dwu pól nie jest możliwe. Ale tak jak w przypadku innych książek Nicka Montforta – tych, które napisał sam, oraz tych, których był współautorem – wyjściowy koncept jest ryzykowny aż do brawury: połączyć to, co sprzeczne, nieprzystające, dla siebie wzajemnie obce. Programowanie i refleksja kulturowa mają nawzajem się uzupełniać. Programiści in spe mają zobaczyć w tym część nauki o sztuce, a artyści i badacze humanistyki – nauczyć się myśleć o swoich dyscyplinach za pośrednictwem narzędzi programistycznych. Tym sposobem humaniści zyskują podręcznik programowania od podstaw i inspirację do odważnej eksploracji swoich dziedzin. Czyżby trafiła się nam idealna książka na czasy kryzysu humanistyki?
Kryzys humanistyki, humaniści i programowanie, to są zagadnienia dla mnie cudowne jak trafienie na kawałek czekolady w keksie albo dostanie jedzenia za darmo. Ta książka wydaje się tak cudowna, że mam straszne podejrzenia, że napisana jest jednak kiepsko (albo że bym ją przeczytała i nic nie zrozumiała).

Sezon grzewczy Kraków
Tak, Kraków jest autorem, i nie jest to nawet moje śmieszkowanie, tylko poważna sugestia ze strony wydawnictwa. To jedna z książek typu "To jest tak dziwne, że chcę to przeczytać, ale to jest za dziwne, żebym to kupiła".
Autorem tej książki jest miasto, a konkretnie Kraków w sezonie grzewczym 2016/2017. Mówi ona o zabrudzeniu języka, analogicznym do zanieczyszczenia powietrza, które występuje w Krakowie od października do marca. Producentami tekstów są zarówno nowi mieszkańcy miasta (studenci i studentki pierwszego roku), osoby żyjące w nim od pokoleń, jak i postaci z awangardowego środowiska artystycznego. Poszczególne partie książki powstały w wyniku zastosowania różnych technik pisarskich, w tym uwzględniających zbiorowego nadawcę. Obejmują one: ankiety przeprowadzone wśród losowo wybranych użytkowników telefonów stacjonarnych, zapisy sesji obserwowania smogu (tzw. smogwatching), niezapowiedzianą klasówkę w krakowskiej uczelni, smogowe śledztwo przeprowadzone w mediach społecznościowych i transkrypcje pogody.

Wydawnictwo Czarne

Ostra faza na reportaże spowodowała, że ostatnio ja i Czarne jesteśmy dobrymi znajomymi, a gdybym zrobiła wpis o książkach kupionych w 2017, wyglądałby jak post sponsorowany. Styczeń jednak specjalnie mnie nie zachwycił.

Dziecko w śniegu Włodek Goldkorn
Dzieciństwo spędził w Katowicach. Mieszkał w domu opuszczonym przez Niemców. W przestronnych i jasnych pokojach stały meble w stylu Biedermeier. Przymocowane były do nich tabliczki z ciemnego metalu z napisem „własność Trzeciej Rzeszy” i swastyką. Swastyki stały się codziennością, oswojoną częścią jego dziecięcego imaginarium. Jako mały chłopiec bawił się z kolegami w Auschwitz.
Włodek Goldkorn – Żyd, Polak, ceniony włoski publicysta – podobnie jak wiele innych dzieci osób ocalałych z Holocaustu całe życie spędził w cieniu Szoa, wśród strzępków opowieści, fragmentów wspomnień. Jego ciocia Nachcia poszła do komory gazowej z córeczką na rękach. To nie jest świat godzien tego, żeby na nim żyć – powiedziała, choć mogła oddać dziecko i uniknąć śmierci. Jego ciocia Chajtełe, uciekając przed Niemcami, porzuciła niemowlę w śniegu. Przeżyła. Tego, kto przetrwał Zagładę, nie można sądzić ludzką miarą, pisze Goldkorn.
Z jednej strony mam dość czytania o Auschwitz i Zagładzie, zainteresowalam się tym tematem jako nastolatka i uważam, że doszłam do tego etapu, kiedy wiem wystarczająco dużo, by nie chcieć wiedzieć więcej i zajmować umysł wracaniem do dawnych tragedii. Ale to jednak kusi, by zrozumieć lepiej tą traumę, z którą nadal chyba kultura nie umie sobie poradzić.

Umysł kruka. Badania i przygody w świecie wilczych ptaków
Bernard Heinrich
Kruk wciąż nie cieszy się zbyt wielką popularnością. Przez wieki w powszechnym mniemaniu wraz z czarnym kotem był symbolem zła i towarzyszem czarownic. Tymczasem kruk to stworzenie wyjątkowe. Nie tylko ze względu na ważną rolę, jaką pełni w ekosystemie, ale także z powodu niebywałej inteligencji. Kruk ma charakter! Bernd Heinrich dowodzi tego w swojej najnowszej książce. Argumentów mu nie brakuje, bo spędził lata na obserwacjach. Przesiedział miesiące w czatowniach, opiekował się młodymi krukami, odwiedzał udomowione ptaki i ich właścicieli, szukając praw, jakimi rządzi się ten gatunek, ale również odkrywając, że każdy kruczy osobnik jest indywidualistą.
Nie wiem, czy to jakaś cecha żrodowiska, w którym się obracam, ale znam naprawdę wielu fanów kruków i sama uważam te ptaki za fantastyczne i bardzo interesujące pod względem symbolicznym (i literackim, spójrzcie na kruka z Dziadów, który przerywa prorocze widzenie Konrada!)

Wydawnictwo Literackie
Nie powiem, że je jakoś uwielbiam, ale czasami wydają coś interesującego.

Kurs filozofii w sześć godzin i kwadrans Gombrowicz
Pierwsze wykłady o Kancie – wspomina żona pisarza – odbyły się w sypialni Witolda. Głowę opierał na łokciu, przed sobą trzymał plik pożółkłych notatek z czasów argentyńskich wykładów, ale nie zaglądał do nich, tylko mówił z pamięci, wyraźnie i powoli, żebyśmy zdążyli zanotować. Był wspaniałym profesorem, mówił z werwą, precyzyjnie, wydobywając, co najważniejsze. Siedzieliśmy naprzeciwko niego i notowaliśmy na kolanach każde jego słowo (ze wstępu Michała Pawła Markowskiego).
Pomijając już samego autora tego kursu, każdą książkę o filozofii traktuję ze sporym entuzjazmem. Jestem beznadziejna z filozofii (mam to udokumentowane, jako jedynej na roku udało mi się nie zdać egzaminu z tego przedmiotu, a do tego naprawdę trzeba mieć u nas talent), staram się więc szlifować swoją wiedzę z tej dziedziny bardzo brutalnie i energicznie.

Fuck America Edgar Hilsenrath

Nowy Jork, lata pięćdziesiąte XX wieku. Jakob Bronsky, niemiecki Żyd, pracuje nad autobiograficzną powieścią dotyczącą jego życia w getcie. Każdą wolną chwilę spędza w niewielkiej kafejce wraz z grupą imigrantów, przelewając słowa na kolejne strony maszynopisu. Wyzwania dnia codziennego ogranicza do kilku czynności: zdobyć ciepły posiłek, odłożyć parę groszy na bilet autobusowy i dach nad głową. Jakob pragnie również znaleźć sobie jakąś kobietę, ale kończy się na fantazjowaniu na temat sekretarki swojego przyszłego wydawcy...

Fuck America to satyra na amerykańskie społeczeństwo i mity, na których zbudowana jest tamtejsza kultura, a właściwie popkultura. Przesycona ironicznym poczuciem humoru, słodko-gorzka opowieść o losie emigranta, zawiedzionych nadziejach oraz próbie odnalezienia się wśród obcych.

Przyznam, że kultura amerykańska i w ogóle USA kojarzyły mi się zawsze negatywnie. Ze sztampą, powtarzalnością, zadufaniem w sobie, przerostem dumy narodowej... Popkultura zmieniła ten obraz, ale przez poprzednie uprzedzenia słabo znam kulturę i realia Stanów, są dla mnie krajem-mitem, i ta książka wydaje się dobrą drogą do rozprawienia się z tym.

Dunaj Claudio Magris
Dunaj. Rzeka, która należy do wielu narodów, kultur, języków i tradycji w dziele Magrisa zamienia się w metaforę złożonej i wielowarstwowej tożsamości współczesnego Europejczyka.
Pisarz przemierza rzekę od źródeł do ujścia, a więc od Niemiec do Rumunii, ale jego opowieść nie jest tylko dziennikiem podróży. Magris mistrzowsko posługuje się esejem, reportażem, szkicem literackim i w istocie tworzy z nich odrębny gatunek. Odwiedzane miejsca są pretekstem do opowiadania historii tych zakątków, ale przede wszystkim zachęcają autora do refleksji nad zaginioną Atlantydą, ową Mitteleuropą zdolną połączyć rozmaite elementy kulturowe z Zachodu i Wschodu w nową spójną całość.
Z cyklu: znajdź książkę o czymś, czym się nigdy nie interesowałeś, i głównie z tego powodu uznaj ją za wartą przeczytania. Bo kto z nas coś wie o jakiejś tam rzece, która gdzieś tam płynie? Może warto uświadomić sobie, że książki pełnią też czysto edukacyjne funkcje.

Wydawnictwo Copernicus Center Press

Znalezione przypadkiem przy przeglądaniu nowości w Empiku; niestety nie jestem pewna, czy jest godne zaufania, ale zainteresowały mnie dwie pozycje.

Granice interpretacji Bartosz Brożek
Autor, posiłkując się ustaleniami współczesnych nauk kognitywnych i teorii ewolucji, a także czerpiąc z tradycji filozofii analitycznej dowodzi, że nie może istnieć język doskonały niepodatny na interpretację. Zastanawia się również nad strukturą rozumienia i pokazuje, że zbyt pochopne próby interpretacji mogą nas prowadzić w krainę bełkotu.

Granice interpretacji to pierwsza w literaturze polskiej próba zmierzenia się ze zjawiskiem interpretacji, oparta w znacznej mierze na tym, co biologia mówi o ludzkiej zdolności rozumienia. Jesteśmy jedynym gatunkiem, który posługuje się językiem, ale nie znaczy to, że możemy używać go w sposób dowolny."*

Chyba zapomniałam, że nie robię tego zestawienia dla polonistów... Ale, ale, dla kognitywistów też to może być ciekawa propozycja, czyż nie? Albo dla ludzi, którzy chcą, jak wyżej, poczytać o czymś, czym się nigdy nie interesowali.

Granice nauki Michał Heller

W swojej najnowszej książce Michał Heller zastanawia się nad trzema zasadniczymi zagadnieniami: czym jest nauka i czemu zawdzięcza ona swoje sukcesy? Jak teorie naukowe mają się do rzeczywistości? Jakie miejsce w naukowym obrazie świata zajmuje człowiek: twórca nauki i odkrywca praw przyrody? Przedmiotem refleksji i analiz wybitnego filozofa i kosmologa są procesy, dotyczące zarówno Wszechświata - rozumianego jako całość - oraz pewnych jego aspektów i zjawisk zachodzących w samej nauce. To, co znajduje się poza granicami, nie należy (jeszcze) do nauki, ale stanowi dla niej wyzwanie, obietnicę dalszych podbojów, ale i ryzyko porażek.

Metoda prób i błędów jest wpisana w metodę naukową. Co więcej, granice niejako prowokują, aby je przekraczać. Prowokacja ta tkwi w horyzoncie prac badawczych i jest odpowiedzialna za pewną agresywność nauki. Stąd dyrektywa metodologiczna: naukowiec nigdy nie powinien poddawać się wobec nowych pytań, a priori przyjmując, że wykraczają one poza sferę kompetencji naukowej metody. Nie chodzi jednak o to, żeby przekraczać granice metody, lecz o to, by udoskonalając metodę, przesuwać jej granice. ”*
(fragment Wstępu)
Z tego co wiem autor jest godny zaufania, ale jako mało zorientowany humanista nie mogę się dokładaniej wypowiedzieć o tematyce książki. Wiem tylko tyle: mnie to szczerze zainteresowało.

Z innych newsów:

Wydawnictwo MAG wypuści nowe wydanie EndymionaDana Simmonsa. Nie miałam jeszcze go w ręku, więc się nie wypowiem, jak jest w środku, ale okładka wydaje się ładna... I tylko ładna. Ja nadal calym sercem jestem za starszym wydaniem, które sama czytałam. Żałuję, że nie mam go na własność, bo gdy już zbiorę pieniądze może się okazać, że stare wydanie trudno dostać.

I nowy element, gdyż po dłuższej przerwie i nieudanych powrotach zaczęłam regularnie czytać Nową Fantastykę (i różne głupie pisemna o wnętrzach, ale o tym ciii). Miesięcznik ten chyba nie jest zbyt popularny, przynajmniej ja w środowisku fantastyki i s-f najczęściej słyszę opinie, że kiedyś to był fajny, a teraz już nie. Sama w magiczną moc kiedyś" nie wierzę, a dostać kilka ciekawych opowiadań za dyszkę, i to co miesiąc, to dobry interes jest (szczególnie że przestali drukować opowiadania na czymś podobnym do papieru toaletowego). W styczniowym numerze polecam Sprzężenie pasożytnicze Konrada T. Lewandowskiego i GręMichaela J. Sullivana. Pierwsze to s-f dziejące się w świecie nowych technologii i nowych mutacji, dość przerażające i dystopiczne, drugie – ciekawa rzecz o sztucznej inteligencji.


Wszystkie opisy i zdjęcia pochodzą ze stron wydawnictw, te z gwiazdką ze strony Empiku. Zdjęcia ze stron wydawnictw Czarnego i Literackiego, ostatnie zdjęcie z empik.com, pierwsze z bonito.pl.

***

Jest mi miło, że tyle osób odwiedzało tego bloga w przeróżnych jego wcieleniach, nie zrażało się naiwnością i fatalnymi błędami i tak dalej; mam nadzieję, że stałych czytelników spotkam znowu na nowym etapie blogowania.
pozdrawiam
Hipis

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz