21 stycznia 2016

Star Wars, czyli mam osiem lat.







Czytelników bloga zapewne nie zdziwi informacja, że wczoraj wreszcie udało mi się iść na Gwiezdne Wojny do kina, żadna nowość, proszę państwa, te pół świata, które nie ma jeszcze 80 lat, podreptało dawno już do kin, by obejrzeć tę mityczną siódmą część. Większość ludzi szczerze zainteresowanych tematem było na premierze, a przeżywała całą imprezę na dwa miesiące przed, jakby to był ich własny ślub.

Osobiście lubię literaturę s-f. Filmy też. Lubię wszystko, co związane jest z kosmosem. Wytłumaczenie mojego podejścia do idei wszechświata zajęłoby sporo czasu, stanie się więc pewnie osobną notką, ale fakt faktem, mam szczęście do ludzi, którzy chodzą w z głowami w gwiazdach. Cały proces zaczęła moja mama, wielka fanka Lema, jeszcze kiedy byłam malutka i słuchałam z rozdziawioną buzią, jak czyta mi przed snem „Tapatiki”.

Miałam wtedy z osiem lat zapewne. Byłam fanką dinozaurów, prehistorii, filmów przyrodniczych z Czubówną i książek o Tomku Wilmowskim. Nie pamiętam bajek z tamtego okresu, za to pamiętam doskonale filmy:  Indian Jones, trylogię Władcy Pierścieni, no i właśnie Star Wars.

Nie miałam bladego pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi. No bo też jak takie dziecko może pojąć fabułę filmu dla dorosłych/młodzieży. Ale uwielbiałam patrzeć, jak ci wszyscy bohaterowie latają, uciekają, biją się, strzelają do siebie i walczą na miecze świetlne, chowają się, skradają, ryzykują życie... Lubiłam cały klimat tych filmów, mnogość przedstawionych w nich światów, miejsc i postaci. Lubiłam bohaterów, którzy byli wielcy i potężni, robili niesamowite rzeczy i zawsze wygrywali (moglibyście się spierać, że nie zawsze, ale mi nie chodzi o DOBRYCH bohaterów. I tak nie wiedziałam, kto tam jest dobry, a kto zły).
Dlaczego to opisuję? Jasne że po to, by pozrzędzić o dzieciństwie. Ponieważ gdy poszłam w końcu- pierwszy raz w życiu- na jeden z filmów sagi do kina, już zobaczywszy charakterystyczne napisy na początku i bardzo rozpoznawalną muzykę zrozumiałam, że mam znowu osiem lat, i nie potrafię spojrzeć na tę sagę oczami dorosłego człowieka.
To niesamowite, jak ten prosty początek- lecące w przestrzeni kosmicznej żółte napisy- jest rozpoznawalny, jak jest ważny.

Najlepsze jest to, że też pierwszy raz w życiu zrozumiałam, o czym opowiada fabuła, i byłam w stanie rozpoznać poszczególnych bohaterów (noo, może nie wszystkich, ale większość). Zaznaczam, że przed pójściem do kina obejrzałam bardzo pomocny materiał „Gwiezdne Wojny w 2 minuty”. Polecam gorąco wszystkim laikom. Nigdy nie pytajcie fanów, o co w tym chodzi, bo wam walną wykład na dwie godziny, zniszczą dzieciństwo i w ogóle.

Załapałam więc fabułę, powiedzmy że wyrobiłam sobie pewną opinię na temat tego filmu, mogłabym więc strzelić tu typową recenzję i nawet poszukać, kto kogo grał, ale nie mam zamiaru tego robić.

Po co komu w ogóle recenzja Gwiezdnych Wojen?
Jeżeli jesteś fanem-pójdziesz. Jeżeli kojarzy ci się z dzieciństwem- pójdziesz. Jeżeli nie znasz całej sagi- za żadne skarby nie idź, póki nie obejrzysz poprzednich odcinków. Wtedy patrz punkt pierwszy.
W końcu całą ideą siódmej części było podjaranie fanów i rozpoczęcie kolejnej trylogii, czyż nie? Można powiedzieć, że był to zgrabny wstęp.
Zgrabny to idealne określenie. Chyba nic w tym filmie mnie realnie nie raziło (bo też co może razić ośmiolatkę...), rozczulił mnie już sam napisowy początek, a pojawienie się bohaterów z poprzednich części już w ogóle rozwaliło. Bohaterowie nowi byli po prostu fajni, dobrze dopasowani. Co bardzo ucieszyło Hipisa- nikt się nie całował :P
Poza tym na dużym ekranie o wiele fajniej ogląda się latanie i strzelanie, a przypominam, że głównie po to tam poszłam.
Nie mam pojęcia, czy są w tym filmie jakieś motywy i czy nada się do matury, bo zwyczajnie nie zajmowałam sobie głowy takimi szczegółami. Chociaż, duży plus za nowy sposób ukazania szturmowców imperium.
Ciekawy był czarny charakter, mniejsza o to, jak się nazywał. No właśnie- jak na mnie był fajną osobistością, tylko za słabo zarysowaną. Prawie nic nie wiedzieliśmy o motywach jego postępowania, tylko kilka scen mogło wskazywać na to, że jaką ma osobowość. Gościu nawet rysy twarzy miał osobliwe, co dopiero charakter. A tak po macoszemu go potraktowano. 
Miałam fuksa, bo jakoś ominęła mnie wcześniej wiadomość, kto umrze. Ostatnio nawet ksiądz na religii chciał mi spoilerować, ale broniłam się mężnie, i stąd też moje wielgachne, mega negatywne zaskoczenie na filmie.
Zakończenie było tak jakby za szybkie. Spodziewałam się, że będą się z nim trochę więcej babrać, ale wtedy film miałby jakieś trzy godziny, więc jestem w stanie im wybaczyć.

Podsumowanie:
Hipis, lat osiem:                 8/10
Hipis, lat osiemnaście          5/10





Wyciągnęłam na film przyjaciółkę, która pierwszy raz w życiu zetknęła się z Gwiezdnymi Wojnami. W ogóle jej nie ruszyły. Drugi towarzysz, czyli kumpel-basista nieszczególnie wyrażał jakąkolwiek opinię, ale podobnie jak ja poszedł na film ze względu na wspomnienia z dzieciństwa. To była dobra decyzja- siódma część nie niszczy nam wspomnień z młodych lat, nie odstaje od naszego widzenia części poprzednich i w gruncie rzeczy pozwala znowu stać się małolatem (czyżby wynaleziono film przeciwzmarszczkowy?).

To co, ktoś tak jak ja czuł się na filmie ośmiolatkiem? Nie wierzę, że nikt z Czytelników go nie oglądał!

Pozdrawiam

Hipis (już ta dorosła)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz