Osobiście
lubię literaturę s-f. Filmy też. Lubię wszystko, co związane jest z kosmosem.
Wytłumaczenie mojego podejścia do idei wszechświata zajęłoby sporo czasu,
stanie się więc pewnie osobną notką, ale fakt faktem, mam szczęście do ludzi,
którzy chodzą w z głowami w gwiazdach. Cały proces zaczęła moja mama, wielka
fanka Lema, jeszcze kiedy byłam malutka i słuchałam z rozdziawioną buzią, jak
czyta mi przed snem „Tapatiki”.
Miałam
wtedy z osiem lat zapewne. Byłam fanką dinozaurów, prehistorii, filmów
przyrodniczych z Czubówną i książek o Tomku Wilmowskim. Nie pamiętam bajek z
tamtego okresu, za to pamiętam doskonale filmy:
Indian Jones, trylogię Władcy Pierścieni, no i właśnie Star Wars.
Nie
miałam bladego pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi. No bo też jak takie
dziecko może pojąć fabułę filmu dla dorosłych/młodzieży. Ale uwielbiałam
patrzeć, jak ci wszyscy bohaterowie latają, uciekają, biją się, strzelają do
siebie i walczą na miecze świetlne, chowają się, skradają, ryzykują życie...
Lubiłam cały klimat tych filmów, mnogość przedstawionych w nich światów, miejsc
i postaci. Lubiłam bohaterów, którzy byli wielcy i potężni, robili niesamowite
rzeczy i zawsze wygrywali (moglibyście się spierać, że nie zawsze, ale mi nie
chodzi o DOBRYCH bohaterów. I tak nie wiedziałam, kto tam jest dobry, a kto
zły).
Dlaczego
to opisuję? Jasne że po to, by
pozrzędzić o dzieciństwie. Ponieważ gdy poszłam w końcu- pierwszy raz w
życiu- na jeden z filmów sagi do kina, już zobaczywszy charakterystyczne napisy
na początku i bardzo rozpoznawalną muzykę zrozumiałam, że mam znowu osiem lat,
i nie potrafię spojrzeć na tę sagę oczami dorosłego człowieka.
To
niesamowite, jak ten prosty początek- lecące w przestrzeni kosmicznej żółte
napisy- jest rozpoznawalny, jak jest ważny.
Najlepsze
jest to, że też pierwszy raz w życiu zrozumiałam, o czym opowiada fabuła, i
byłam w stanie rozpoznać poszczególnych bohaterów (noo, może nie wszystkich,
ale większość). Zaznaczam, że przed pójściem do kina obejrzałam bardzo pomocny
materiał „Gwiezdne Wojny w 2 minuty”. Polecam gorąco wszystkim laikom. Nigdy
nie pytajcie fanów, o co w tym chodzi, bo wam walną wykład na dwie godziny,
zniszczą dzieciństwo i w ogóle.
Załapałam
więc fabułę, powiedzmy że wyrobiłam sobie pewną opinię na temat tego filmu,
mogłabym więc strzelić tu typową recenzję i nawet poszukać, kto kogo grał, ale
nie mam zamiaru tego robić.
Po co
komu w ogóle recenzja Gwiezdnych Wojen?
Jeżeli
jesteś fanem-pójdziesz. Jeżeli kojarzy ci się z dzieciństwem- pójdziesz. Jeżeli
nie znasz całej sagi- za żadne skarby nie idź, póki nie obejrzysz poprzednich
odcinków. Wtedy patrz punkt pierwszy.
W końcu
całą ideą siódmej części było podjaranie fanów i rozpoczęcie kolejnej trylogii,
czyż nie? Można powiedzieć, że był to zgrabny wstęp.
Zgrabny
to idealne określenie. Chyba nic w tym filmie mnie realnie nie raziło (bo też
co może razić ośmiolatkę...), rozczulił mnie już sam napisowy początek, a
pojawienie się bohaterów z poprzednich części już w ogóle rozwaliło.
Bohaterowie nowi byli po prostu fajni, dobrze dopasowani. Co bardzo ucieszyło
Hipisa- nikt się nie całował :P
Poza
tym na dużym ekranie o wiele fajniej ogląda się latanie i strzelanie, a
przypominam, że głównie po to tam poszłam.
Nie mam
pojęcia, czy są w tym filmie jakieś motywy i czy nada się do matury, bo
zwyczajnie nie zajmowałam sobie głowy takimi szczegółami. Chociaż, duży plus za nowy sposób ukazania szturmowców imperium.
Ciekawy
był czarny charakter, mniejsza o to, jak się nazywał. No właśnie- jak na mnie był fajną osobistością, tylko za słabo zarysowaną. Prawie nic nie wiedzieliśmy o motywach
jego postępowania, tylko kilka scen mogło wskazywać na to, że jaką ma osobowość. Gościu
nawet rysy twarzy miał osobliwe, co dopiero charakter. A tak po macoszemu go
potraktowano.
Miałam
fuksa, bo jakoś ominęła mnie wcześniej wiadomość, kto umrze. Ostatnio nawet
ksiądz na religii chciał mi spoilerować, ale broniłam się mężnie, i stąd też
moje wielgachne, mega negatywne zaskoczenie na filmie.
Zakończenie
było tak jakby za szybkie. Spodziewałam się, że będą się z nim trochę więcej
babrać, ale wtedy film miałby jakieś trzy godziny, więc jestem w stanie im
wybaczyć.
Podsumowanie:
Hipis,
lat osiem: 8/10
Hipis,
lat osiemnaście 5/10
Wyciągnęłam
na film przyjaciółkę, która pierwszy raz w życiu zetknęła się z Gwiezdnymi
Wojnami. W ogóle jej nie ruszyły. Drugi towarzysz, czyli kumpel-basista
nieszczególnie wyrażał jakąkolwiek opinię, ale podobnie jak ja poszedł na film
ze względu na wspomnienia z dzieciństwa. To była dobra decyzja- siódma część
nie niszczy nam wspomnień z młodych lat, nie odstaje od naszego widzenia części
poprzednich i w gruncie rzeczy pozwala znowu stać się małolatem (czyżby
wynaleziono film przeciwzmarszczkowy?).
To co,
ktoś tak jak ja czuł się na filmie ośmiolatkiem? Nie wierzę, że nikt z
Czytelników go nie oglądał!
Pozdrawiam
Hipis
(już ta dorosła)