4 marca 2016

O polonezie




Chciałabym podzielić się z Wami pewną „złotą myślą” mojego wuefisty, który nas tego poloneza uczył. Tak na propos tekstu (klik) o tym, że tylko w Warszawie można spotkać ludzi, którzy zupełnie bezinteresownie udzielają ci ważnych rad i zmieniają twoje życie.

Ale najpierw o mnie.

Na pierwszej próbie poloneza przed studniówką byłam tak bezsensownie zestresowana i przerażona, że aż mnie to dzisiaj śmieszy. Ten Hipis, który ma odwagę postawić się polonistce, wymyślić zupełnie odjechaną tezę i jeszcze ją udowodnić, panicznie bał się tańczyć. Zawsze powtarzano mi, że nie nadaję się do takich rzeczy. Że jestem niezgrabna, brzydka, że tańczę okropnie i mam tego unikać. Postanowiłam na tej pierwszej próbie tańczyć z kumplem, który też tego nie znosi i nie umie, żeby chociaż trochę mniej się bać tego, jak wypadnę.

Rzeczywiście szło mi fatalne, dziwne że dziewczyna, która długo grała na gitarze i dużo słucha muzyki, aż tak jest pozbawiona poczucia rytmu. Kumpel musiał ciągle przypominać mi, kiedy jest „raz”, a ja głównie się stresowałam i panikowałam. Wyszłabym z tej próby z przekonaniem, że już nigdy w życiu nie zatańczę niczego i że jednak naprawdę jestem beznadziejna i to nie ma sensu, gdyby nie mój wuefista.

Wuefista Król się nazywa, i to zabawne nazwisko świetnie pasuje do jego dość ekstrawaganckiego poczucia humoru. Nie mam z nim lekcji, ale z opowieści chłopaków znam go jako człowieka twardego, stanowczego, nie dającego taryfy ulgowej, ale bardzo „w porządku”. Nigdy o nim złego słowa nie usłyszałam czy wrednej plotki. Przez niego co najmniej pół szkoły może dumnie nosić miano tęczowych pokemonów („A kto przegra, jest tęczowym pokemonem!”)

Król mało zwracał nam uwagę na to, że mamy każdy co najmniej po trzy lewe nogi, dygamy nierówno jakbyśmy uciekli ze szpitala dla chorych na epilepsję i w ciągu pięciu sekund zapominamy, jaką figurę za chwilę będziemy robić- zrozumiał chyba, że niektóre rzeczy nigdy się nie zmienią. Za to bardzo nas cisnął, żebyśmy zachowywali się  d u m n i e. Żebyśmy zobaczyli w tym tańcu jakąś radość, jakąś moc, powagę, piękno chwili. Żebyśmy szli wyprostowani, nie zestresowani jak moi kumple, gdy usłyszą hasło „komisja wojskowa” (hehehe). Na zakończenie usłyszałam tekst, który brzmiał mniej więcej:

„Cieszcie się chociaż z tego tańca, i tak was nic lepszego w życiu nie spotka!”

I to były naprawdę mądre słowa, chociaż z grubsza brzmią jak zrzędzenie staruszka.
Rozbawiły mnie i zapadły mi w pamięć na tyle, że na kolejnej próbie pomyślałam sobie o nich i od tego czasu już ani razu nie stresowałam się na polonezie. Tańczyłam głównie z tym kumplem, co na początku, i on też szybko połapał ideę poloneza. Można powiedzieć, że jego dusza ścisłowca dobrze czuła się w czymś, co jest jasne, logiczne, i można to tańczyć w desantach. Gdy tylko poczuł się lepszy od tych „innych”, którzy jeszcze nie łapali układu, nagle zobaczył jakiś sens w tym tańcu.
Próby poloneza stały się w pewnym sensie zabawą polegającą na obserwowaniu komicznych błędów innych uczniów. Dawno nie czułam się tak swobodnie i bezczelnie, i obojętne mi już było, z kim potem tańczyłam (chociaż zawsze wolałam być facetem, rola prowadząca bardziej mi się podoba).
Widzicie? Tekst mojego wuefisty zupełnie zmienił moje podejście do poloneza i pozwolił mi poprawnie i optymistycznie odtańczyć go na studniówce, a na dodatek dał mi dużo zabawy na próbach. Dzisiaj znowu uśmiecham się do tych wspomnień.

Dlaczego piszę „poprawnie”? Bo ja naprawdę nie umiem tańczyć i jestem tak niezgrabna jak ruski czołg prowadzony przez pijanego czołgistę po błocie. Może kiedyś to zmienię, na razie dostosowałam tylko mój sposób myślenia do nowej sytuacji.
Nic lepszego cię już w życiu nie spotka.
Możliwe, że spotka. Może będę tańczyć poloneza na własnym ślubie. Może zostanę cenionym edytorem. Może zobaczę Troję. Może zaręczę się z przystojnym Węgrem i napiszę sławną książkę historyczną o stosunkach polsko-węgierskich. Może wyhoduję banana- giganta albo nauczę się robić owsiankę.
A może nie.
Ludzie z mojego pokolenia są strasznie rozdarci.
 Z jednej strony- nie ma dla ciebie żadnych perspektyw, w tym kraju nie ma pracy, na tym świecie jest beznadziejnie, patrz jakie bezrobocie, wylądujesz na kasie w biedronce!
Z drugiej strony- czemu nie osiągasz sukcesów, przecież wszyscy osiągają, czemu nie zmieniasz swojego życia, natychmiast idź spełniać swoje marzenia, rusz się, jesteś młody, zdolny, genialny i znasz wzór na deltę, musi ci się udać, nie ma innej opcji!
W tym całym gonieniu nas, wmawianiu nam na zmianę albo, że jesteśmy nikim, albo że jesteśmy wszystkim, Król zauważył jedną trafną rzecz:
Życie jest jedną cholerną tajemnicą i obojętnie, jak jesteśmy niesamowici, nigdy nie zgadniemy, co stanie się w przyszłości.
Dlatego powinniśmy przykładać się do cieszenia się tym, co robimy teraz, bo bardzo możliwe, że to nasz ostatni taki taniec, ostatni taki moment, w którym możemy spokojnie i dumnie podnieść głowę i mieć uspokajającą świadomość, że jesteśmy niebrzydcy, niegłupi, nieszczególnie tragicznie doświadczeni przez los, a co najważniejsze młodzi, więc większość ludzi na świecie zazdrości nam właśnie dlatego- bo jesteśmy młodzi, a oni nie. Proste jak budowa spinacza biurowego.
Na bycie człowiekiem zabieganym, nudnym i złamanym przez życie przyjdzie jeszcze czas, spokojnie.

PS. No i lubię takie dramatyczne, dekadenckie teksty. Przecież to urocze, tak sobie wierzyć, że po 30-stce nasze życie skończy się z hukiem i nigdy nie będziemy nudnymi „dorosłymi” z bandą dzieciaków przy spódnicy.

PS2. I tak będziemy. 

czołem!


UWAGA
Mam zamiar zmienić nieco szatę graficzną bloga. Nie wiem, kiedy znajdę na to czas, ale jeżeli odkryjecie, że blog jest zamknięty dla zwiedzających, to będzie znaczyło, że go przerabiam, a nie że się obraziłam.

Hipis


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz