Może to
was przerazi, ale tak, jestem strzałką.
Od trzech tygodni, więc nawet
doświadczoną strzałką z długim stażem. Stoję sobie na jednej z głównych arterii
mojego uroczego miasta, między ludzką falą a tramwajami, i reklamuję sobie
pewną księgarnię która tam się znajduje. Moja osoba jest w mieście czymś na tym
poziomie przyzwyczajenia co gołębie i rzeźby na ekscentrycznej, klasycystycznej
kamienicy, tudzież smród z bram i Pan Żebrak pod kościołem Klarysek.
Ludzie
tacy jak ja stali w tym miejscu zawsze, zmieniały się twarz, głosy i ulubione
teksty, zmieniały się czasy, pogoda i ceny paliwa, a strzałka stała zawsze i
stać będzie.
Teraz
zapewne rozumiecie, czemu spotyka mnie tyle zabawnych historii, zagaduje tylu
ludzi i lubi tylu Panów Meneli. Jestem częścią miasta i chyba głównie dlatego
lubię tę robotę.
Ludzie...
tego nie zrozumiesz. Szczególnie ich podejście do książek. Mój ukochany dialog:
Idą
jakieś trzy dziewczyny, chyba moje rówieśniczki. Tradycyjnie informuję je o
promocjach na książki itd.(to też jest częścią moich obowiązków) i słyszę:
-Ale my
już skończyłyśmy szkołę!
-Ja
też- odpowiadam sympatycznie.
-Ale my
prywatną!
Jeżeli
wcześniej nie wiedzieliście- jeżeli skończyliście prywatną szkołę nie musicie
już nigdy w życiu czytać książek. Tylko lamusy po publicznych liceach muszą się
z tym męczyć.
Ogółem
ludzi w moim wieku aż nie warto nagabywać, 80% w ogóle nie jest zainteresowana.
Za to panie w wieku 30-∞ są zawsze zainteresowane i przeważnie sympatyczne.
Już
pierwszego dnia zaprzyjaźnił się ze mną Pan Menel. Jest to raczej sympatia
jednostronna, bo ja mam zbyt wyczulony węch, ale Pan Menel uparcie przychodził
pogadać ze mną każdego dnia i zawsze mówił mi „Dzień dobry”. Gdy jesteś Panem
Menelem życie towarzyskie to bardzo prosta sprawa.
Za to
gdy jesteś mną jest wręcz odwrotnie.
Primo-
nie słuchajcie gadania o tym, że praca wśród ludzi, a wręcz na ulicy (bez
skojarzeń...) na pewno ułatwi Wam spotkanie jakiegoś interesującego
przystojniaczka. Zawsze wmawiały mi to książki dla nastolatek- bzdura! Przez
trzy tygodnia jedynym przystojnym typem był gościu z klasy wojskowej, który
jechał na rowerze, więc nie miałam okazji jakkolwiek do niego zagadać.
Za to
Pan menel zawsze wierny.
Jako że
jestem częścią miasta większość mieszkańców traktuje mnie jako połączenie
straży miejskiej, informacji turystycznej i rozkładu jazdy. Nawet to rozumiem,
tylko czuję się jak zdrajca, gdy informuję kogoś którędy dojść do Empiku czy
Matrasa.
Ale
niektóre pytania są niezłe.
Podchodzi
gościu koło 40.
-A mają
państwo Mein Kampf?
Niektórzy
ludzi dramatycznie potrzebują z kimś pogadać. Jako osoba nieśmiała zawsze
trochę bałam się tych gadatliwych typów którzy samego diabła by zaczepili,
gdyby akurat nie mieli z kim poplotkować.
Jeden
facet cały dzień nie chciał się odczepić. Przyszedł pogadać o książkach
Makuszyńskiego. Właściwie prowadził monolog, bo ja tylko czekałam aż sobie
polezie. W końcu zbyłam go, powtarzając stanowczo, że jestem w pracy i nie mogę
rozmawiać. Poszedł sobie gdzieś tam.
Wyobraźcie
sobie moją rozpacz, gdy po godzinie gościu wrócił i oczywiście znowu zaczął
nawijać...
Trafiają
się przypadki wręcz wzruszające.
Przechodzi
opodal mnie jakaś starsza pani i mówi, jakby to było coś zupełnie naturalnego,
że gratuluje mi i dziękuje za wykonywanie tak ważnej pracy, i życzy miłego
dnia. Zaskoczona odparłam, że nigdy nikt tak miło się do mnie nie zwracał.
Starsza pani zatrzymała się na chwilkę i wyjaśniła, że postanowiła się zmienić
i być lepszym, bardziej życzliwym człowiekiem. I podreptała sobie dalej.
Czyżbym spotkała naszą współczesną Cudzoziemkę?
Pracuję
razem z dwoma zmiennikami. Wcześniej jednak był tylko jeden, chłopak nieco
osobliwy i na pewno zwracający na siebie uwagę.
Może
dlatego tak często słyszałam od ludzi rozczarowane pytania: „A gdzie jest ten
chłopak co tu poprzednio stał?”
Nikt mnie nie docenia :C
Na
szczęście ostatnio usłyszałam komplement też na swój temat. Muszę wyjaśnić, na
jakiej zasadzie pracuję (niby robota dla głupiego, ale mam swój wypracowany
system). Otóż gdy chodnik jest odpowiednio zaludniony, wygłaszam swoje frazy o
promocjach i wyprzedażach nie do konkretnej osoby, a tak sobie, w przestrzeń,
zawsze gdy większa grupa ludności jest jakiś metr ode mnie, żeby nie odezwać się
nagle komuś nad głową (sprawdzone- ktoś taki, zaskoczony nagle, podskakuje i
wpada na mnie, nie polecam).
Zastosowałam
moją metodę na czterech chłopakach przechodzących chodnikiem i usłyszałam, jak
jeden mówi do reszty:
-No i
widzicie, ona mówi jak jesteśmy trochę przed, a tamten drugi krzyczy zawsze
człowiekowi do ucha!
Wbrew
pozorom nie mogę w mojej pracy odpływać sobie myślami gdzieś tam, w przestrzeń,
bo to powoduje bardzo szkodliwe przejęzyczenia.
Gdybyś
powiedział komuś zamiast „Zapraszam do księgarni” zdanie „Zapraszam do sypialni”
to byś zrozumiał skalę problemu.
Milion
razy odruchowo zaczynałam jakieś zdanie, widząc większy tłumek, i nagle
budziłam się i nie miałam pojęcia, co ja w ogóle mówię i gdzie jestem.
Uwaga-
taka praca jak moja wpływa też człowiekowi na życie prywatne. Rozumiem, że w
pracy jestem osobą publiczną na zasadzie gołębia, ale niestety owa aura zostaje
ze mną widocznie na dłużej. Wcześniej prawie nigdy nie zdarzało mi się, żeby
ktoś zaczepił mnie na ulicy.
Ostatnio
kichnęłam na balkonie na parterze i ktoś z dołu natychmiast zawołał do mnie „Na
zdrowie”. Był środek nocy. Zaczyna się...
Ludzie
na ulicy są różni. Moja ulica jest taką typową zakupową- dużo wszelakich
małych, prywatnych sklepików, ciuchy, buty, piekarnie, sklepy dla biedoty,
warzywniaki, kupić tu można wszystko co niemarkowe, niesieciówkowe, tanie i
naturalne. Dlatego większość ludzi na chodniku to kobiety z siatkami, z wózkami
(doliczyłam się średnio sześciu wózków na jedną godzinę), babcie z balkonikami,
żebracy, ulotkarze, rowerzyści, zabiegani drobni biznesmeni, faceci z jakimiś
pakami, paczkami, rozładowujący ciężarówki z dostawami, listonosze, doręczyciele
wszelakich maści i gatunków, robotnicy.
Wszyscy oni szalenie się gdzieś śpieszą
w porze porannej, natomiast w porze popołudniowej co drugi idzie z telefonem
przy uchu i relacjonuje: „Kupiłam pieluchy dla Adasia, była przecena... Wstąp do
bierdy, mleko się skończyło... Skończysz dzisiaj szybciej? Nie wierzysz, ta
baba zachowała się dzisiaj tak chamsko...!"
I tak
dalej. Warto zaznaczyć, że zdarzają się też kobiety tak niezłomne, że wloką naraz
wózek z bliźniakami, zakupy, męża, psa, babcię z balkonikiem i trójkę dzieci
biegających luzem, tudzież przewracających się z rykiem. Dzięki takim kobietom
poważnie rozważam model rodziny dwoje plus pies.
Ale
jest jedna para, którą lubię. Rozmawiają zawsze z dużym zaangażowaniem, nie
taszczą dzieci ni tobołków, pozwalają sobie na rozważną gestykulację dla
poparcia swoich słów, poważne skupienie, nawet moja hałaśliwa osoba im nie
przeszkadza. Chodzą zawsze tą samą ulicą między godziną 14 a 15.
Tak, to
dwóch młodych księży. Nie mam pojęcia, gdzie tak uparcie chodzą, ale rozmawiają
zawsze tak, jakby właśnie rozważali największy problem teologiczny świata.
Myślę,
że to nie ostatni wpis o moje pracy, chociaż i tak skracałam go jak się da. Nie
zmieścili się niestety hipsterzy, bogate życie towarzyskie pobliskiej bramy,
kawiarnia na rowerze kłócąca się z tramwajem, Cyganie-naciągacze, zakonnice i wielu innych
moich znajomych. Ciąg dalszy nastąpi!
pozdrawiam (szczególnie pozdrawiam ludzi pracujących dorywczo w dziwnych zawodach)
Hipis