5 czerwca 2016

Jestem strzałką, czyli najlepsze teksty z pracy.




Może to was przerazi, ale tak, jestem strzałką. 
Od trzech tygodni, więc nawet doświadczoną strzałką z długim stażem. Stoję sobie na jednej z głównych arterii mojego uroczego miasta, między ludzką falą a tramwajami, i reklamuję sobie pewną księgarnię która tam się znajduje. Moja osoba jest w mieście czymś na tym poziomie przyzwyczajenia co gołębie i rzeźby na ekscentrycznej, klasycystycznej kamienicy, tudzież smród z bram i Pan Żebrak pod kościołem Klarysek.
Ludzie tacy jak ja stali w tym miejscu zawsze, zmieniały się twarz, głosy i ulubione teksty, zmieniały się czasy, pogoda i ceny paliwa, a strzałka stała zawsze i stać będzie.
Teraz zapewne rozumiecie, czemu spotyka mnie tyle zabawnych historii, zagaduje tylu ludzi i lubi tylu Panów Meneli. Jestem częścią miasta i chyba głównie dlatego lubię tę robotę.


Ludzie... tego nie zrozumiesz. Szczególnie ich podejście do książek. Mój ukochany dialog:
Idą jakieś trzy dziewczyny, chyba moje rówieśniczki. Tradycyjnie informuję je o promocjach na książki itd.(to też jest częścią moich obowiązków) i słyszę:
-Ale my już skończyłyśmy szkołę!
-Ja też- odpowiadam sympatycznie.
-Ale my prywatną!

Jeżeli wcześniej nie wiedzieliście- jeżeli skończyliście prywatną szkołę nie musicie już nigdy w życiu czytać książek. Tylko lamusy po publicznych liceach muszą się z tym męczyć.


Ogółem ludzi w moim wieku aż nie warto nagabywać, 80% w ogóle nie jest zainteresowana. Za to panie w wieku 30-∞ są zawsze zainteresowane i przeważnie sympatyczne.

Już pierwszego dnia zaprzyjaźnił się ze mną Pan Menel. Jest to raczej sympatia jednostronna, bo ja mam zbyt wyczulony węch, ale Pan Menel uparcie przychodził pogadać ze mną każdego dnia i zawsze mówił mi „Dzień dobry”. Gdy jesteś Panem Menelem życie towarzyskie to bardzo prosta sprawa.

Za to gdy jesteś mną jest wręcz odwrotnie.
Primo- nie słuchajcie gadania o tym, że praca wśród ludzi, a wręcz na ulicy (bez skojarzeń...) na pewno ułatwi Wam spotkanie jakiegoś interesującego przystojniaczka. Zawsze wmawiały mi to książki dla nastolatek- bzdura! Przez trzy tygodnia jedynym przystojnym typem był gościu z klasy wojskowej, który jechał na rowerze, więc nie miałam okazji jakkolwiek do niego zagadać.
Za to Pan menel zawsze wierny.

Jako że jestem częścią miasta większość mieszkańców traktuje mnie jako połączenie straży miejskiej, informacji turystycznej i rozkładu jazdy. Nawet to rozumiem, tylko czuję się jak zdrajca, gdy informuję kogoś którędy dojść do Empiku czy Matrasa.
Ale niektóre pytania są niezłe.

Podchodzi gościu koło 40.
-A mają państwo Mein Kampf?


Niektórzy ludzi dramatycznie potrzebują z kimś pogadać. Jako osoba nieśmiała zawsze trochę bałam się tych gadatliwych typów którzy samego diabła by zaczepili, gdyby akurat nie mieli z kim poplotkować.

Jeden facet cały dzień nie chciał się odczepić. Przyszedł pogadać o książkach Makuszyńskiego. Właściwie prowadził monolog, bo ja tylko czekałam aż sobie polezie. W końcu zbyłam go, powtarzając stanowczo, że jestem w pracy i nie mogę rozmawiać. Poszedł sobie gdzieś tam.
Wyobraźcie sobie moją rozpacz, gdy po godzinie gościu wrócił i oczywiście znowu zaczął nawijać...


 Trafiają się przypadki wręcz wzruszające.
Przechodzi opodal mnie jakaś starsza pani i mówi, jakby to było coś zupełnie naturalnego, że gratuluje mi i dziękuje za wykonywanie tak ważnej pracy, i życzy miłego dnia. Zaskoczona odparłam, że nigdy nikt tak miło się do mnie nie zwracał. Starsza pani zatrzymała się na chwilkę i wyjaśniła, że postanowiła się zmienić i być lepszym, bardziej życzliwym człowiekiem. I podreptała sobie dalej. Czyżbym spotkała naszą współczesną Cudzoziemkę?

Pracuję razem z dwoma zmiennikami. Wcześniej jednak był tylko jeden, chłopak nieco osobliwy i na pewno zwracający na siebie uwagę.
Może dlatego tak często słyszałam od ludzi rozczarowane pytania: „A gdzie jest ten chłopak co tu poprzednio stał?”
Nikt mnie nie docenia :C

Na szczęście ostatnio usłyszałam komplement też na swój temat. Muszę wyjaśnić, na jakiej zasadzie pracuję (niby robota dla głupiego, ale mam swój wypracowany system). Otóż gdy chodnik jest odpowiednio zaludniony, wygłaszam swoje frazy o promocjach i wyprzedażach nie do konkretnej osoby, a tak sobie, w przestrzeń, zawsze gdy większa grupa ludności jest jakiś metr ode mnie, żeby nie odezwać się nagle komuś nad głową (sprawdzone- ktoś taki, zaskoczony nagle, podskakuje i wpada na mnie, nie polecam).

Zastosowałam moją metodę na czterech chłopakach przechodzących chodnikiem i usłyszałam, jak jeden mówi do reszty:
-No i widzicie, ona mówi jak jesteśmy trochę przed, a tamten drugi krzyczy zawsze człowiekowi do ucha!

Wbrew pozorom nie mogę w mojej pracy odpływać sobie myślami gdzieś tam, w przestrzeń, bo to powoduje bardzo szkodliwe przejęzyczenia.
Gdybyś powiedział komuś zamiast „Zapraszam do księgarni” zdanie „Zapraszam do sypialni” to byś zrozumiał skalę problemu.
Milion razy odruchowo zaczynałam jakieś zdanie, widząc większy tłumek, i nagle budziłam się i nie miałam pojęcia, co ja w ogóle mówię i gdzie jestem.

Uwaga- taka praca jak moja wpływa też człowiekowi na życie prywatne. Rozumiem, że w pracy jestem osobą publiczną na zasadzie gołębia, ale niestety owa aura zostaje ze mną widocznie na dłużej. Wcześniej prawie nigdy nie zdarzało mi się, żeby ktoś zaczepił mnie na ulicy.
Ostatnio kichnęłam na balkonie na parterze i ktoś z dołu natychmiast zawołał do mnie „Na zdrowie”. Był środek nocy. Zaczyna się...

Ludzie na ulicy są różni. Moja ulica jest taką typową zakupową- dużo wszelakich małych, prywatnych sklepików, ciuchy, buty, piekarnie, sklepy dla biedoty, warzywniaki, kupić tu można wszystko co niemarkowe, niesieciówkowe, tanie i naturalne. Dlatego większość ludzi na chodniku to kobiety z siatkami, z wózkami (doliczyłam się średnio sześciu wózków na jedną godzinę), babcie z balkonikami, żebracy, ulotkarze, rowerzyści, zabiegani drobni biznesmeni, faceci z jakimiś pakami, paczkami, rozładowujący ciężarówki z dostawami, listonosze, doręczyciele wszelakich maści i gatunków, robotnicy. 
Wszyscy oni szalenie się gdzieś śpieszą w porze porannej, natomiast w porze popołudniowej co drugi idzie z telefonem przy uchu i relacjonuje: „Kupiłam pieluchy dla Adasia, była przecena... Wstąp do bierdy, mleko się skończyło... Skończysz dzisiaj szybciej? Nie wierzysz, ta baba zachowała się dzisiaj tak chamsko...!"

I tak dalej. Warto zaznaczyć, że zdarzają się też kobiety tak niezłomne, że wloką naraz wózek z bliźniakami, zakupy, męża, psa, babcię z balkonikiem i trójkę dzieci biegających luzem, tudzież przewracających się z rykiem. Dzięki takim kobietom poważnie rozważam model rodziny dwoje plus pies.

Ale jest jedna para, którą lubię. Rozmawiają zawsze z dużym zaangażowaniem, nie taszczą dzieci ni tobołków, pozwalają sobie na rozważną gestykulację dla poparcia swoich słów, poważne skupienie, nawet moja hałaśliwa osoba im nie przeszkadza. Chodzą zawsze tą samą ulicą między godziną 14 a 15.
Tak, to dwóch młodych księży. Nie mam pojęcia, gdzie tak uparcie chodzą, ale rozmawiają zawsze tak, jakby właśnie rozważali największy problem teologiczny świata.



Myślę, że to nie ostatni wpis o moje pracy, chociaż i tak skracałam go jak się da. Nie zmieścili się niestety hipsterzy, bogate życie towarzyskie pobliskiej bramy, kawiarnia na rowerze kłócąca się z tramwajem, Cyganie-naciągacze, zakonnice i wielu innych moich znajomych. Ciąg dalszy nastąpi!

pozdrawiam (szczególnie pozdrawiam ludzi pracujących dorywczo w dziwnych zawodach)
Hipis


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz